„Siła jest z nami” – głosił transparent na wiecu gubernatora Teksasu, George’a W. Busha w Columbii po prawyborach w Karolinie. Republikańska starszyzna odetchnęła: w Waszyngtonie wszystko zostanie po staremu. Ulga nie trwała długo – w trzy dni później McCain triumfował w stanie Michigan i Arizonie. Żeby ostatecznie pokonać imperium, senator będzie je musiał przeciągnąć na swoją stronę.
W filmie „Bullworth” amerykański Kongres przedstawiony jest jako cyrk obłudy, gdzie politycy z obu partii publicznie powtarzają frazesy, a w gabinetach opracowują ustawy, które kosztem najbiedniejszych nabijają kieszenie bogatym sponsorom. Senator – tytułowy bohater (grany przez Warrena Beatty), sam utytłany w błocie, ma tego dość i na uroczystych przyjęciach zaczyna rapować między stolikami, waląc prawdę o wysługiwaniu się możnym, a w końcu przebiera się za ulicznika i ucieka do murzyńskiego getta. Senator McCain zbuntował się bardziej konstruktywnie – postanowił zostać prezydentem. „Jesteśmy najpotężniejszym krajem na świecie, wielkim wartościami, jakie on reprezentuje. Ale jednocześnie rośnie rozpiętość między bogatymi i biednymi. W 1998 r. mniej niż połowa Amerykanów głosowała w wyborach. Mówili wtedy, że jesteśmy w Senacie skorumpowani. Było mi wstyd. Możemy to przecież zmienić” – mówił na spotkaniu z wyborcami w Litchfield, S.C.
Wojna z żelaznym trójkątem
Osią swej kampanii McCain uczynił wojnę z „żelaznym trójkątem wielkich pieniędzy, lobbystów i legislacji”. Ma jej służyć reforma systemu finansowania kampanii wyborczych, który w grze o władzę faworyzuje polityków popierających interesy najpotężniejszych grup nacisku, jak wielkie korporacje i stowarzyszenia profesjonalne.