Archiwum Polityki

W co wierzyć

Byłem w Indiach przez tydzień, a tymczasem już prawie przez miesiąc opowiadam państwu wrażenia z tej podróży. Zdążyłem ponownie odbyć podróż do połowy drogi (czyli do Teheranu), ale z indyjskich tematów co chwila coś jeszcze powraca. Chciałbym pociągnąć dalej opowieść o apostazie, czyli odszczepieństwie religijnym. W Europie podobna praktyka pozostawia nie najlepsze asocjacje. Kiedy Józef Piłsudski przeszedł na wiarę ewangelicko-augsburską powodowany motywami natury rodzinno-prawnej (chodziło bowiem o małżeństwo z kobietą rozwiedzioną), towarzyszył temu pewien niesmak, a kiedy dziś były komunista francuski Garaudy ogłasza się islamistą, mamy poczucie, że to nawrócenie ma pewien posmak błazeństwa. Podobnie zresztą z zakłopotaniem traktujemy rodzimych buddystów, nie dlatego byśmy uważali, że są odszczepieńcami, tylko dla prostego podejrzenia, że ta zmiana jest wyrazem mody, jakimś ekscentrycznym gestem, a nie przemyślanym czy także głęboko przeżytym duchowym wyborem.

Na tle naszych powszechnych uprzedzeń staram się zrozumieć gest keralskiego poety, który porzucił dominujący i politycznie zwycięski hinduizm, ażeby zostać buddystą, czyli przystąpić do społeczności niższej w hierarchii kastowej. Oczywiście wiem, że oficjalnie system kastowy nie istnieje, a ktoś urodzony nieczystym, czyli pariasem, był niedawno prezydentem Indii. Na co dzień jednak panuje przekonanie, że każdy wraz z urodzeniem przynosi sobie na świat jakieś miejsce, na którym powinien pozostać aż do śmierci. Kto się urodził szewcem, powinien umrzeć szewcem i zawrzeć małżeństwo z szewcówną. Każda kasta ma swoje podkasty, a sens całego systemu polega na tym, ażeby człowiek znał swoje miejsce i żeby się go trzymał.

Polityka 10.2000 (2235) z dnia 04.03.2000; Zanussi; s. 97
Reklama