Dwadzieścia lat temu władze Wenecji postanowiły przywrócić ginącej piękności starą Maskę. Z miejskiego budżetu wysupłano miliard lirów i przywrócono Serenissimie karnawał. To miał być dobry interes oraz prezent dla całej Pani Europy. A także dowód na to, że sfrustrowany kontynent jest w stanie obudzić się z letargu i bawić się do szaleństwa na własnym grobie...
Luty w Wenecji jest wietrzny i wilgotny. Podszyty wiatrem i zbyt skąpy jak na tę porę roku jest także strój z commedii dell’arte, kupiony lub wypożyczony przez turystę za kilkadziesiąt dolarów. Maska kosztuje taniej. Porcelanową można już kupić za piętnaście (dolarów). Można też odstać swoje w złożonej głównie z Japończyków kolejce do ulicznego artysty, który przefarbuje i ozłoci każdą twarz, nawet najbardziej pospolitą. W komedii sprzed wieków na oświetlonych placach Wenecji biorą więc udział maski białe i złote, zziębnięte i drżące.
Polityka
9.2000
(2234) z dnia 26.02.2000;
Świat;
s. 46