Archiwum Polityki

Kolombina cierpi

Dwadzieścia lat temu władze Wenecji postanowiły przywrócić ginącej piękności starą Maskę. Z miejskiego budżetu wysupłano miliard lirów i przywrócono Serenissimie karnawał. To miał być dobry interes oraz prezent dla całej Pani Europy. A także dowód na to, że sfrustrowany kontynent jest w stanie obudzić się z letargu i bawić się do szaleństwa na własnym grobie...

Luty w Wenecji jest wietrzny i wilgotny. Podszyty wiatrem i zbyt skąpy jak na tę porę roku jest także strój z commedii dell’arte, kupiony lub wypożyczony przez turystę za kilkadziesiąt dolarów. Maska kosztuje taniej. Porcelanową można już kupić za piętnaście (dolarów). Można też odstać swoje w złożonej głównie z Japończyków kolejce do ulicznego artysty, który przefarbuje i ozłoci każdą twarz, nawet najbardziej pospolitą. W komedii sprzed wieków na oświetlonych placach Wenecji biorą więc udział maski białe i złote, zziębnięte i drżące. Po ulicach obok wodnych szczurów i kotów snują się bez większego sensu kolejne wcielenia najważniejszych postaci dawnej komedii: Arlekin, Pantalone, Rozaura, Kolombina, Scaramuccia, Truffaldino, Spavento, Pulcinella, Brighella, Ruzzante i Dottore. Przyjechały, by wydać ostatni bal we własnym gnijącym pałacu albo ostatnią pensję na pamiątki i obiad w rybnej restauracji, w której podobno bywa sam książę Karol. Maski są zziębnięte, lśniące i samotne. Nie tańczą, bo taniec to uczestnictwo. Maski, które zjawiają się dziś w Wenecji, podglądają i obserwują.

Pantalone jest na emeryturze. Klimat Serenissimy szczególnie mu nie służy. W zasadzie męczy się w tym śmierdzącym i tonącym mieście. Ale karnawału w Rio boi się. Za dużo tam tańczą i tratują. Poza tym nie lubi zapachu ludzkiego potu. W Wenecji nikt przynajmniej się nie poci, bo jest na to za zimno. Nikt nie wie, gdzie mieszka Pantalone. Może w Londynie, może w Wiedniu albo w Kopenhadze. Wiadomo jedynie, że całe życie ciężko pracował w tym samym, bardzo nudnym i europejskim biurze. Ale dzięki temu ma polisę, trochę oszczędności i stać go nawet na garnitur od Versace i jednoosobowy pokój w całkiem przyzwoitym weneckim hotelu. (Nie szkodzi, że akurat w przemysłowej części miasta, obrzydliwym Mestre).

Polityka 9.2000 (2234) z dnia 26.02.2000; Świat; s. 46
Reklama