Przeczytałam artykuł autorstwa Ryszarda Bugaja i Tadeusza Kowalika (POLITYKA 51/99) i w pełni podzielam ich stanowisko w sprawie reprywatyzacji. Zdecydowana większość Polaków w czasie II wojny światowej poniosła ogromne straty, a w latach powojennych pracowała za marne grosze i jakoś nikt nie występuje z wnioskiem o zrekompensowanie tym ludziom strat, które ponieśli.
Pochodzę z terenów północnej Polski (dawny pow. Przasnysz). W 1940 r. zostało tam wysiedlonych kilkanaście wiosek z przeznaczeniem na poligon. Wróciliśmy po wyzwoleniu na wiosnę 1945 r. Zastaliśmy zrujnowane budynki, żywy inwentarz zabrali Niemcy w całości przed wysiedleniem. Ludzie kopali doły i budowali ziemianki, w których mieszkali, zanim nie odbudowali budynków. Zaczynaliśmy od niczego, a było nas w domu 8 osób, w tym 6 dzieci w wieku od 4 do 20 lat. Dzieci chciały się uczyć i uczyły się, ale ile wyrzeczeń to kosztowało, tylko ten wie, kto to wszystko przeżył.
W latach 1943–45 zostałam przymusowo skierowana do pracy w rodzinie niemieckiej na terenie Polski jako 15-letnia dziewczyna. Do dnia dzisiejszego ani ja, ani moi rodzice, ani rodzeństwo nie otrzymało za to wszystko złotówki rekompensaty. Dziś jestem emerytką. Otrzymuję emeryturę, za którą mogę skromnie wyżyć. Płacę podatki jak każdy uczciwy obywatel, ale szlag mnie trafia, jak te podatki idą na wygórowane odprawy górnicze, wysokie wynagrodzenia w kasach chorych, w spółkach Skarbu Państwa, w administracji państwowej, a teraz dochodzi jeszcze perspektywa płacenia na reprywatyzację.