Archiwum Polityki

Moje przystanki z Andrzejem

Andrzej Zakrzewski (1941-2000)

Trudno powiedzieć coś sensownego w chwili straty przyjaciela, ale chciałbym podzielić moje wspomnienia na przystanki – nie drogi krzyżowej, lecz naszej wspólnej, często wesołej i zabawnej wędrówki przez życie.

Przystanek pierwszy – młodość. Studia na Uniwersytecie Warszawskim. Andrzej studiował prawo i historię, co już wówczas dawało mu przewagę nad kolegami.

Był wspaniałym erudytą, kimś w rodzaju nauczyciela, a jednocześnie świetnym kumplem. Pamiętam wiele godzin przegadanych przy kieliszku, przy lampce wina, przy papierosie, na różne tematy. Piękna, bliska przyjaźń z czasów studenckich z człowiekiem, który był nie tylko wspaniałym kompanem, ale i kopalnią wiedzy. Później, jak to bywa po studiach, nasze drogi trochę się rozeszły. Być może czytywaliśmy się wzajemnie w różnych miejscach, bo Andrzej też poszedł drogą naukową.

Przystanek drugi to lata 1980–1981 i pierwsza Solidarność. Znowu w Uniwersytecie Warszawskim, coś robimy jako jedni z wielu. To były te piękne czasy 10 milionów członków „S”, a Andrzej był wówczas bliżej Lecha Wałęsy, chyba nawet go wtedy poznał.

Przystanek trzeci to wejście w krąg prezydenta Lecha Wałęsy, dokąd trafiłem dzięki Andrzejowi. Po pierwszym roku prezydentury Wałęsy Andrzej podjął się zorganizować nową grupę ludzi do pomocy prezydentowi. U siebie w domu urządził coś w rodzaju seminarium, na które zaprosił mnie i kilku innych przyjaciół. Z tego seminarium oprócz nas pochodzi także np. Hanna Gronkiewicz-Waltz, bardzo udana prezes banku centralnego.

Służba u prezydenta Wałęsy to nasz najdłuższy, wspólny przystanek. Byliśmy wtedy blisko siebie, mieliśmy różne role i zadania. Najpierw na Wiejskiej, później Andrzej przeniósł się do Pałacu.

Polityka 8.2000 (2233) z dnia 19.02.2000; Kultura; s. 52
Reklama