Jak na półtora roku obowiązywania ustawy o świadku koronnym (weszła w życie 1 września 1998 r.) nie jest to znaczna liczba, ale to bardzo dobrze. Ustawę wydano tytułem próby na trzy lata. Ograniczono jej zasięg do sądzenia najpoważniejszych przestępstw, dokonanych przez kryminalne grupy (np. handel narkotykami, bronią, żywym towarem, fałszowanie pieniędzy, zabójstwa, napady). Trzeba tę dotąd niepraktykowaną nowość poobserwować, zbadać w warunkach polskich jej mocne i słabe strony. Dopiero po okresie próby będzie można sięgnąć do niezbędnych zmian ustawodawczych. Wolność w zamian za prawdę, ujawnienie własnych i cudzych zbrodni, za opisanie mechanizmów poczynań i porozumienia kryminalnego, oto czego prawo oczekuje od świadka koronnego.
Podobnie jak przed siedmiu laty, kiedy rodził się pierwszy projekt ustawy, tak i dzisiaj posypały się zarzuty i ostrzeżenia. Nie tylko darować donosicielowi karę, ale jeszcze strzec go wraz z najbliższą rodziną przed zemstą zdradzonych kumpli? Z tym trudno się pogodzić. Oczywiście temu kontraktowi państwo–przestępca, w którym za wolność i opiekę otrzymuje się prawdę i tylko prawdę, wiele można zarzucić, ale czy stan przestępczości – także w Polsce – nie osiągnął takich rozmiarów, że wybrać trzeba między mniejszym i większym złem? Podsłuchuje się więc coraz częściej rozmowy telefoniczne i mieszkania, nadaje policji nowe uprawnienia, ułaskawia zbrodniarzy za współpracę z prokuraturą, rezygnuje z liberalnego modelu wymiaru sprawiedliwości na rzecz zwiększania jego skuteczności. Nasz kraj nie może być wolny od tej zrozumiałej tendencji. Przed sześciu laty (29 stycznia 1994) „Polityka” pisała: „Z tym przeciwnikiem nie ma żartów i nie ma już czasu na pozostawienie go w obecnym stanie prawnym”.