Pamiętam uczucie zażenowania, jakiego doznałem w czasie otwarcia pawilonu polskiego na Biennale w Wenecji w 1997 r. Uroczystość zaszczycił – i chwała mu za to – minister kultury i sztuki. Postanowił przemówić po polsku, co na tej międzynarodowej imprezie stanowiło pewną ekstrawagancję, ale świat plastyczny niejedno dziwactwo już przeżył. Znacznie gorsze było to, że świetnie się w tej roli poczuł i przez ponad pół godziny monotonnie odczytywał z kartki zdanie po zdaniu. Dlaczego przypominam tę historię? Ponieważ okazało się, że koalicje wprawdzie się zmieniają, ale obyczaje w resorcie kultury pozostają. Rzecz miała miejsce w styczniu, na równie prestiżowych targach płytowych MIDEM w Cannes. Na uroczystym rozdaniu nagród w dziedzinie muzyki klasycznej wystąpił kolejny przedstawiciel władz, tym razem w randze wiceministra. Reprezentant rządu postanowił do pół tysiąca gości przemówić tym razem po angielsku. Choć chyba wyłącznie jemu wydawało się, że przemawia w tym języku, albowiem zebrani na sali muzyczni notable z całego świata zapewne przekonani byli, że to nasz ojczysty język tak podobny jest do mowy z Wysp Brytyjskich. Ale dlaczego bez tłumacza? Tylko obecni na sali Polacy jak jeden mąż, czerwoni po uszy, patrzyli w podłogę, a ja zatęskniłem do ministra z Wenecji, który z narodową dumą pokazał przynajmniej Włochom, jak brzmi nasza dźwięczna mowa.