Pamiętam uczucie zażenowania, jakiego doznałem w czasie otwarcia pawilonu polskiego na Biennale w Wenecji w 1997 r. Uroczystość zaszczycił – i chwała mu za to – minister kultury i sztuki. Postanowił przemówić po polsku, co na tej międzynarodowej imprezie stanowiło pewną ekstrawagancję, ale świat plastyczny niejedno dziwactwo już przeżył. Znacznie gorsze było to, że świetnie się w tej roli poczuł i przez ponad pół godziny monotonnie odczytywał z kartki zdanie po zdaniu.
Polityka
7.2000
(2232) z dnia 12.02.2000;
Kultura;
s. 44