W artykule Winieckiego streszczone są dzieje rodzaju ludzkiego, od przedliberalnych mroków po ostateczne spełnienie historii. Bój to jest bowiem ostatni: „o jedyny ład polityczny i gospodarczy, jaki w historii ludzkości zapewnił wolność i dał szansę zamożności”. Kto tego nie widzi, ślepy jest i głuchy, niedouczony lub powodowany złą wolą. Drapieżny i nieludzki XIX-wieczny kapitalizm to fantastyczna kreacja literatów, od Dickensa po Grassa i innych władających piórem socjalistów. (...)
Równie lekko, jak całe dzieje walki o ludzkie oblicze kapitalizmu (czy mam przypominać, że nie sprowadzają się one do rewolucji bolszewickiej i działań jej agentury w Europie?), zbywa Winiecki całą współczesną socjaldemokrację. Pisze o różnych „naroślach” – są to wszelkie wypaczenia (tak się kiedyś mówiło), tym razem ortodoksyjnego neoliberalizmu, a „najtrudniejsze do przezwyciężenia są oczywiście narośle demoralizacji państwa opiekuńczego, czyli owego życia z godnością i ręką w kieszeni sąsiada jednocześnie”. Pocieszam Winieckiego: nie jest w swoich poglądach odosobniony. Korwin-Mikke (uchodzący za ultraliberała, skrajny narodowiec) uważa np., że jeśli niepełnosprawni życzą sobie obniżanych krawężników, to niech je sobie sami wybudują i niech nie sięgają do kieszeni uczciwego (pełnosprawnego?) obywatela, wiernego sojusznika rynku i demokracji. „Naroślą” jest dla Winieckiego wszystko, co wykracza poza nigdzie przecież nie istniejący, skrajnie liberalny, reaganowsko-thatcherowski ideał, a spektrum wyborów zostaje dramatycznie zawężone tak, że między ideałem a wrogami wolności zieje pustka. „Naroślą” jest wszelkie państwo opiekuńcze.