Archiwum Polityki

Wyznanie pieniacza

Zapowiadałem tekst z Indii, a tymczasem sama podróż może już posłużyć za temat. W samolocie na długiej trasie jesteśmy skazani na towarzystwo, które wybiera komputer. Niegdyś w epoce przedkomputerowej miejsce wyznaczała panienka z okienka i wtedy czasami padało jakieś uprzejme pytanie: „czy pan woli w przodzie czy w tyle samolotu”, a ponieważ tym samolotem był najczęściej IŁ 18, więc kto wiele latał, to pamiętał, że dobrze było siedzieć z przodu i z tyłu, byle nie w środku koło skrzydeł, bo tam uszy pękały od hałasu.

W czasach, kiedy panienki przydzielały miejsca jak popadnie albo po uważaniu przyklejając do kart pokładowych samoprzylepne numerki, zdarzały się czasami perfidne figle. Na przykład wszystkich łysych sadzano w jednym rzędzie albo na krzyż, albo blondynki po lewej a brunetki po prawej. Na pierwszy rzut oka efekt był znikomy, ale czujne oko stewardes wyławiało siedzeniowy dowcip i wtedy po jakichś stłumionych chichotach i szeptach w drzwiach kabiny kokpitu pojawiał się kapitan i ogarniał wzrokiem kabinę.

Dziś rozdział miejsc przez komputer jest najczęściej całkiem przypadkowy. Kto melduje się wcześniej przy okienku, ten ma szansę na miejsce przy przejściu do drzwi i tam wprawdzie będzie regularnie kopany przez biegające dzieci, ale na długiej trasie miło jest wyciągnąć nogi nie mając oparcia poprzedniego siedzenia na kolanach.

Przy okazji kart pokładowych interwencyjna uwaga. Port lotniczy na Okęciu już od dawna stara się podnieść standardy obsługi, wyrywając się z przygnębiającej tradycji Peerelu, kiedy to każdą usługę świadczono jakby z łaski, z podtekstem, żeby pasażer nie latał bez koniecznej potrzeby.

Wydawałoby się, że postawa z uśmiechem do klienta po dziesięciu latach już zwycięża, ale wypatrzyłem drobny szczegół, który jest reliktem myślenia minionej epoki.

Polityka 7.2000 (2232) z dnia 12.02.2000; Zanussi; s. 97
Reklama