Archiwum Polityki

Tuba tygrysa

Jamie Shea, rzecznik NATO w Brukseli

Pańska twarz kojarzy się z interwencją NATO w Jugosławii, był pan łącznikiem między Sojuszem a opinią publiczną. Czy zgodzi się pan, że dziś przebieg wojen bardziej niż kiedykolwiek zależy od nastawienia opinii publicznej?

Do pewnego stopnia – tak. Opinia publiczna często naciska na rząd i przesądza o zaangażowaniu się w konflikt. Pod wpływem reportaży przedstawiających głodujące dzieci w Etiopii, ludobójstwo w Rwandzie czy czystki etniczne na Bałkanach opinia publiczna domagała się od rządów, by coś zrobiły dla przerwania tych strasznych rzeczy. Ale nastawienie opinii publicznej bywa zmienne. Przekonali się o tym Amerykanie podczas operacji w Somalii w 1993 r. Zmiana następuje, gdy powstaje wrażenie, iż podjętym działaniom brakuje celu i sensu, kiedy giną żołnierze, jak amerykańscy rangers w Mogadiszu. Ja sam bardziej niż w potęgę opinii publicznej wierzę w potęgę przywództwa politycznego. Jeśli politycy wierzą, że mają obowiązek do wypełnienia, to powinni za pośrednictwem mediów przekonać opinię publiczną o swej racji. W zdecydowanej większości państw sojuszniczych opinia publiczna poparła naszą operację na Bałkanach. Nowy niemiecki rząd socjaldemokratów i Zielonych zaraz po wyborach musiał zabiegać o poparcie społeczeństwa niemieckiego dla interwencji.

Ale były kraje, w których opinia publiczna wrogo odnosiła się do akcji NATO, takie jak Grecja czy Włochy.

Najważniejsze jednak, że rządy tych krajów nie złamały konsensu NATO i wypełniały swoje przywództwo polityczne. Opinia publiczna jest ważna, lecz przywódcy nie mogą niewolniczo za nią podążać. Muszą kształtować opinię publiczną, skoro są przekonani, że działają w słusznej sprawie.

Czy wobec tego interwencja NATO rozpoczęła się pod naciskiem opinii publicznej czy dzięki przywództwu politycznemu?

Polityka 5.2000 (2230) z dnia 29.01.2000; Świat; s. 42
Reklama