Film jest debiutem Piotra Wereśniaka, młodego jeszcze człowieka, który ma już na koncie takie osiągnięcia jak scenariusz „Kilera” oraz majstrowanie przy dialogach „Pana Tadeusza”, o którą to usługę poprosił sam Andrzej Wajda. W wywiadach debiutant powtarzał, iż zrobił komedię romantyczną, gdyż jest to gatunek szalenie lubiany przez publiczność, z której gustem zamierza się liczyć teraz i w przyszłości. Lubię bardzo komedie romantyczne, niestety, nie zakochałem się w „Zakochanych”. Pozostaje nadzieja, iż będę w mniejszości, ponieważ po pokazie prasowym przeważały głosy pochwalne. Dlaczego nie mogłem się przyłączyć? Powód jest dość zasadniczy – otóż w tego rodzaju filmach występują z reguły bohaterowie, których lubimy i których losy nas zajmują, ci zaś z „Zakochanych” są nieciekawi i antypatyczni. Ona, Zosia (Magdalena Cielecka), żeruje na uczuciach skłonnych do nagłych zakochań mężczyzn, on, Mateusz (Bartosz Opania), uprawia ten sam proceder z płcią przeciwną. Przypadek sprawił, że pewnego dnia spotkali się i pokochali, jak można się domyślać, od pierwszego wejrzenia. Ale zawodowy nawyk każe im prowadzić rutynową grę wobec partnera, choć z góry wiadomo, iż będzie happy end. Niestety, to co miało być wyrafinowaną intrygą, wypada w filmie płasko, wewnętrzne przeobrażanie się bohaterów jest mało przekonujące, dowcipy na średnim poziomie, zaś zakończenie – to farsa. W dodatku film trwa godzinę i czterdzieści minut, przynajmniej o kwadrans za długo. Z gwiazdorskiej obsady filmu (oprócz wymienionych wyżej, m.in. Katarzyna Figura, Cezary Pazura, Olaf Lubaszenko) najbardziej było mi żal Beaty Tyszkiewicz, która musi wygłaszać wyjątkowo trywialne kwestie, na przykład o istocie małżeństwa, którą jest wspólne pierdzenie pod kołdrą.