Lęk o przetrwanie polszczyzny wyraża jednak również obawę o to, że w procesie integracji europejskiej zanikać będą narodowe odrębności, że erozji albo nawet zanikowi może podlegać kultura narodowa. Nie należy wcale tej obawy zaliczać do arsenału antyeuropejskiej retoryki. Tendencja do uniformizacji dotyczy nie tylko mody młodzieżowej, gustów kulinarnych i kształtu produktu przemysłowego, ale także upodobań i wytworów kultury. Nie jest to wynik legislacji Unii Europejskiej ani procesów integracyjnych, ale po prostu znamię nowoczesności czy też postnowoczesności.
Dotychczasowa historia Unii Europejskiej świadczy o tym dosadnie, bo przecież to nie żaden z przodujących krajów Unii uzyskał hegemonię w dziedzinie kultury, lecz właśnie nie należąca do Unii Ameryka. Ekspansja kultury francuskiej, niemieckiej czy angielskiej na inne kraje europejskie miała miejsce w poprzednich stuleciach (tak zresztą jak i polskiej na Rosję w XVIII w.), a nie w epoce jednoczącej się Europy.
Historia Polski, zarówno w swej części pomyślnej, jak i tragicznej, dała nam przywilej uczestnictwa w dwóch domenach językowych: niemieckiej i rosyjskiej. Niemieckiej przez zabór pruski i austriacki, rosyjskiej zaś – przez zabór rosyjski. Nie doprowadziło to jednak do wytworzenia kultury wielojęzyczności.
Pewnym dramatem polskiej kultury było to, że chrześcijaństwo zachodnie dało jej niezwykły impuls, ale jednocześnie osłabiło bodźce do rozwoju kultury w języku polskim. Gdy porównać Polskę z sąsiednimi ziemiami ruskimi, to tam odnajdziemy zachowane w rękopisach z kory brzozowej listy rolnika do jego żony. Świadczy to, że język był w kręgu chrześcijaństwa wschodniego przystosowany do słownych i pisemnych technik wyrażania się lepiej niż w przypadku chrześcijaństwa zachodniego z obowiązującą łaciną.