Archiwum Polityki

Córy szczęścia

[dla najbardziej wytrwałych]

W „Czwartej siostrze” Janusza Głowackiego jedna z bohaterek nieustannie opowiada o wrażliwej prostytutce, która spotkała bogatego, przystojnego mężczyznę i żyli odtąd długo i szczęśliwie. Jak się łatwo domyślić, dziewczyna obejrzała w którymś z moskiewskich kin „Pretty Woman” i teraz oddałaby wszystko, by stać się Julią Roberts, która spotyka posiwiałego Richarda Gere. Nie wszystkie panny mają takie szczęście, ale marzyć warto. W nowym filmie Marty Meszaros „Córy szczęścia” też mamy prostytutkę, której się poszczęściło, lecz zakończenie trudno by nazwać klasycznym happy endem. Historia jest następująca: cnotliwa i ładna rosyjska nauczycielka Natasza przyjeżdża wraz z młodocianą córką do Warszawy dorobić trochę handlem na Stadionie Dziesięciolecia. Natasza na największym bazarze Europy czuje się samotnie i obco, zwłaszcza kiedy straci przyjaciółkę przewodniczkę. Ale z pomocą spieszą jej polscy szarmanccy mężczyźni. Najpierw Olaf Lubaszenko, a potem Jan Nowicki, tutaj bardzo demoniczny i dekadencki, sprowadzają nauczycielkę na złą drogę, mówiąc zaś jaśniej, do luksusowego burdelu, mieszczącego się w Pałacu Kultury i Nauki, podarowanego zaprzyjaźnionemu krajowi przez jej rodaków w poprzedniej epoce historycznej. Natasza świadczy tu usługi dla ekskluzywnych klientów, dając z siebie wszystko, jak na wrażliwą Rosjankę przystało. Po godzinach pracy trochę jednak cierpi, ale właściwie nie wiadomo dlaczego? Nie wymagajmy jednak za wiele, „Córy szczęścia” nie są przecież filmem psychologicznym. Rosyjska aktorka Olga Drozdowa, odtwarzająca Nataszę, gra głównie ciałem i to nie swoim. W którymś z pism kobiecych przeczytałem wywiad z polską modelką-dublerką, która się przechwalała, iż faktycznie jest to jej ciało.

Polityka 3.2000 (2228) z dnia 15.01.2000; Kultura; s. 40
Reklama