Gdy napisał pan „Szok przyszłości”, do roku 2000 brakowało prawie 30 lat. I oto przyszłość nadeszła. Czy dalej nas szokuje? W czym miał pan rację, w czym się pan pomylił?
Naczelna teza „Szoku przyszłości” brzmiała, że zmiany ulegną przyspieszeniu, co w tamtym okresie było ideą nową. Dziś nikt tego nie kwestionuje. Po drugie, stwierdziliśmy w tej książce, że ludzie i instytucje znajdą się pod naciskiem, bo będzie im trudno dostosować się do owego przyspieszenia zmian: porazi ich szok przyszłości. Ta teza z pewnością okazała się słuszna.
Centralne znaczenie w tym procesie gwałtownych zmian przypisaliśmy wiedzy i technologii, które są paliwem napędowym przyspieszenia. Napisaliśmy, że wiedza jako najcenniejszy element nowej gospodarki zajmie miejsce kapitału, pracy fizycznej i surowców. Dziś zaś obserwujemy wyłanianie się wokół nas gospodarek opartych na wiedzy. Tym właśnie należy tłumaczyć, że obecnie przeżywamy w USA okres rozkwitu.
Wysunęliśmy też 20 czy 30 lat temu szereg bardziej konkretnych prognoz, które się spełniły: telekomunikacja satelitarna, telewizja kablowa, magnetowidy, technika komputerowa, a nawet media interaktywne, czego jesteśmy dziś świadkami w Internecie, oraz sztuczna inteligencja. Pisaliśmy również o rewolucyjnym wpływie genetyki i przewidzieliśmy sklonowanie ssaków.
Podjęliśmy także temat, który dziś jest jednym z głównych problemów: zmiany w strukturze rodziny. Twierdziliśmy, że rodzina podstawowa – pracujący ojciec, zajmująca się domem matka i dwoje niepełnoletnich dzieci – nie przetrwa w Ameryce jako dominujący model rodzinny. Przewidywaliśmy – i to się sprawdziło – że nastąpi znaczne zróżnicowanie form rodziny: osoby żyjące samotnie, bezdzietne pary, rodziny bez ojca lub matki, wielokrotne małżeństwa.