Archiwum Polityki

Świat to za mało

[dla koneserów]

Jest nowy Bond, dziewiętnasty z kolei, trzeci z Piercem Brosnanem w roli głównej. Ani lepszy, ani gorszy od kilku poprzednich: ten sam schemat fabularny wypełniony nową, ale możliwą do przewidzenia, treścią. Wzór na Bonda wygląda w wielkim skrócie następująco: agent 007, który właśnie zakończył brawurowo akcję, dostaje z centrali nowe pilne zadanie, wiążące się z koniecznością podróży do któregoś z egzotycznych miejsc na kuli ziemskiej, gdzie jakiś szaleniec wpadł właśnie na obłąkańczy pomysł, by wysadzić w powietrze miasto, a jak jest ambitny, to całą kulę ziemską. Agent Jej Królewskiej Mości udaje się tam niezwłocznie i rozpracowuje przeciwnika, posługując się swą nieprzeciętną inteligencją, pomysłowymi gadżetami oraz pięknymi kobietami. Happy end obowiązkowy – Bond zwycięzca z nową branką w ramionach melduje wykonanie zadania. Ciąg dalszy nastąpi. W filmie „Świat to za mało” mamy prawie wszystkie elementy układanki: akcja zaczyna się w Bilbao, potem jest Londyn i brawurowy pościg wodami Tamizy, następnie przenosimy się do Azerbejdżanu i Stambułu, w którym zresztą Bond już kiedyś był, bo to bardzo fotogeniczne miasto. Tym razem chce je zniszczyć międzynarodowy terrorysta Renard, który w ogóle nie odczuwa bólu – kolejne monstrum w bondowskiej galerii czarnych charakterów. Jest podejrzenie, iż Renard zaatakuje piękną Electrę King (Sophie Marceau), właścicielkę pól naftowych w Azerbejdżanie, skąd ropa ma popłynąć rurociągiem do Stambułu i dalej do Europy. Bond, który w pierwszej scenie filmu nie zapobiegł śmierci ojca Electry, teraz osłania ją, co nie okaże się proste, ale wiedzieliśmy o tym z góry. Tym razem jednak sprawa komplikuje się bardziej niż zwykle, i to za sprawą kobiety, co zmusza Bonda do zachowań nie licujących z manierami agenta Jej Królewskiej Mości.

Polityka 2.2000 (2227) z dnia 08.01.2000; Kultura; s. 40
Reklama