„Jaki miły ten Kraków. Sami nieboszczycy” – pisał poeta i faktycznie, kiedy po długiej nieobecności przemierzam ciemne i zamarznięte zaułki, czuję tę aurę: miłą i śmiertelną. Obyśmy wszyscy żyli wiecznie, ale z rachunku prawdopodobieństwa wynika, że nadchodzące stulecie będzie także sezonem fantastycznych pogrzebów. Kraków – zwłaszcza na przybyszach z dalekich stron – sprawia wrażenie miasta doskonale do tego sezonu przygotowanego. Idę – dajmy na to – wymarłą ulicą Smoleńsk i ucho wytężam ciekawie, i słyszę subtelny chrzęst czcionek składanych w strzeliste nekrologi, szelest żałobnych chorągwi, ktoś czarnym kordonkiem wyszywa inicjał na sepiowym całunie.