Archiwum Polityki

Homo sapiens dogorywa?

Po kilkunastu latach ktoś wreszcie zamalował napis na murze w mojej dzielnicy. Treść napisu była konstatacją przesadnie pesymistyczną, ale nie pozbawioną sensu, skoro niezmiennie przykuwała uwagę przechodniów. Napis głosił: Homo sapiens dogorywa.

Autor tej wypowiedzi wyrażonej sprayem na tynku na wysokości oczu musiał znać choćby pobieżnie łacinę i adresował swoje spostrzeżenie do ludzi skłonnych do refleksji. Można się zastanawiać, czy intencją piszącego było zwrócenie uwagi na wymieranie gatunku, czy może bardziej przewrotnie na zmianę kwalifikacji – gatunek jak wiemy nie wymiera, przeciwnie, na naszym globie ciągle przybywa ludności. Czyżby więc chodziło tylko o to, że dzisiejszy homo nie jest sapiens?

Czasownik „dogorywa” pochodzi od słowa gore i ma w sobie nawiązanie do pożaru, a więc dogorywanie to metafora procesu, który jest bolesny i smutny. Śmierć w języku kultury konsumpcji wyraża się eufemizmem. Amerykanie o zmarłym mówią, że nie umarł, tylko odszedł, „passed away”. Homo sapiens widać jeszcze żyje, skoro smaruje na murach, ale skoro dogorywa i daje temu świadectwo, to znaczy, że dzieje się coś złego.

Przeczytałem niedawno prognozę, wedle której za ćwierć wieku w Niemczech zamiast obecnych osiemdziesięciu milionów ludności będzie ich tylko sześćdziesiąt. We Włoszech kilka lat temu ogłoszono, że przyrost ludności zahamował się i odwrócił, czyli że można liczyć, że w przyszłości na półwyspie Apenińskim będzie trochę luźniej, a nie ciaśniej. To samo da się powiedzieć o innych krajach bogatej zachodniej Europy, do których przyłącza się Polska. Wszystko wskazuje na to, że w nadchodzącym stuleciu nie będzie nas więcej, ale mniej.

Wobec każdej takiej konstatacji chciałoby się zadać pytanie wartościujące to zjawisko, czyli orzec, co z tego dla nas na przyszłość wynika.

Polityka 2.2000 (2227) z dnia 08.01.2000; Zanussi; s. 73
Reklama