Archiwum Polityki

Mifune

[dla koneserów]

Trzeci z rzędu film (poprzednie to „Idioci” i „Festen”) wyprodukowany przez duńską Dogmę, czyli konfraternię reżyserów, którzy ślubowali sobie czystość formy i ubóstwo środków wyrazu. Polega to m.in. na tym, że nie używa się w ogóle sztucznego oświetlenia, wnętrza są naturalne, a kamera pracuje czasami tak, jakby operatorowi trzęsła się ręka. Przyznam, iż o słynnym manifeście Dogma 95 myślę to samo co Roman Polański (patrz – wywiad z reżyserem na s. 44), to znaczy, nie jestem przesadnie zachwycony. W wypadku „Festen” metoda wyjątkowo się sprawdziła, ponieważ tak właśnie mogłaby wyglądać relacja z nieudanej uroczystości rodzinnej, nakręcona kamerą wideo. Ale jak dochować wierności dogmatowi, kiedy przyjdzie opowiedzieć normalną historię? Otóż chwilami odnosi się wrażenie, iż Seren Kragh-Jacobsen, reżyser „Mifune”, nie zamierza trzymać się kanonu za wszelką cenę, w każdym razie z trzech wspomnianych tytułów ten jest najmniej dogmatyczny. Tak czy inaczej, jeżeli film zasługuje na uwagę, to przede wszystkim ze względu na podjęty temat, którym jest – wielekroć eksploatowany w literaturze i w kinie – motyw powrotu do domu, czyli do siebie. Kresten, główny bohater „Mifune”, mieszka w Kopenhadze i robi karierę w biznesie; ożenił się właśnie z córką swego wpływowego szefa. Przed nim kariera. Początkowo nic natomiast nie wiemy co za nim: skąd pochodzi, z jakiej rodziny itd. Żonie wyznał, iż rodzice nie żyją, a z przeszłością nie łączy go nic. Ale to było kłamstwo, bo na zapadłej wsi zostawił ojca i chorego umysłowo brata, z którymi nie utrzymuje kontaktu od lat. Teraz postanawia wybrać się jednak do domu na pogrzeb ojca.

Polityka 6.2000 (2231) z dnia 05.02.2000; Kultura; s. 34
Reklama