Zgodnie z uchwaloną przez Sejm ordynacją (czeka jeszcze na Senat i podpis prezydenta) wybory mogą się odbyć najpóźniej 8 października, a więc dokładnie za pół roku. Pół roku przed wyborami 1995 r. (pierwsza tura 5 listopada) sztab Aleksandra Kwaśniewskiego pracował już pełną parą, a na pięć miesięcy przed wyborami w czerwcu na trasę poprzez 150 miejscowości ruszył już jego słynny autobus. Kontrkandydaci obecnego prezydenta muszą zmierzyć się z notowaniami często w granicach błędu statystycznego i z zupełnym brakiem pomysłów na kampanię, jeśli nie liczyć pojedynków na kwity i haki.
Niby czasu jest dość, bo przecież jest wierny elektorat czekający jedynie na wyraźny sygnał. Używa się też przykładu Lecha Wałęsy, któremu zwolenników przybywało lawinowo, choć startował z niskiego pułapu. Powtórki z przeszłości zdarzają się jednak niezmiernie rzadko, okoliczności polityczne zmieniły się i żaden z obecnych kandydatów na kandydata, łącznie z samym Wałęsą, nie ma praktycznie szans na tak efektowny pościg. Dobrą pozycję startową należało więc zacząć wypracowywać już od kilku miesięcy.
Pięknie przegrać
Na pół roku przed wyborami mamy scenę polityczną, poza SLD, właściwie w rozsypce. Trwa gra na zwłokę, spowodowana tak naprawdę kryzysem elit politycznych, wśród których nie pojawiają się zdolni liderzy, przywódcy z autorytetem. Pojawiają się natomiast politycy ograniczający swoją sprawność do zakulisowych gier i usuwania konkurentów.
Zapowiadano, że kongres PSL przedstawi swojego kandydata i nie przedstawił. Jarosław Kalinowski, według wszystkich badań kandydat najbardziej akceptowany przez wyborców tej partii, nie może pozbyć się wspomnień o tym, jak szybko po klęsce zmieciono i odesłano w polityczny niebyt Waldemara Pawlaka. PSL szuka więc znów w kuluarowych prawyborach kandydata zastępczego.