Czasy Rewolucji Francuskiej. W kierunku gilotyny prowadzą osądzonego. Ten nagle zatrzymuje się. Pyta jednego z eskortujących:
– Przepraszam, obywatelu – jaki dziś jest dzień?
– Poniedziałek.
– No to mam tydzień z głowy!
Żebyśmy to my mogli tak powiedzieć. Ale gdzie tam. Jedyne pocieszenie: należy cieszyć się życiem. Takim, jakim nie jest... Czy kiedykolwiek przypuszczałem, że generał Wilecki zgłosi się do poboru na prezydenta? Jako kandydat zdrowych sił narodu. I jak Bozia da – bohater filmu Poręby. Koniecznie filmu. Książkę o sobie już ma, doczekał się. Napisał ją Peter Raina, znawca dziejów Kościoła, dopuszczany jako swój do archiwów. Doktor Raina ma ponadto zarezerwowaną ławkę w św. Brygidzie. Z widokiem na prałata Jankowskiego. O którym zdążył napisać z humanistyczną zadumą, że szlachetny kapłan nie ma za co przepraszać. Ciekawe: jakoś innego zdania był pielgrzymujący po Ziemi Świętej papież. Może Raina z Jankowskim doszli do wniosku, że o własnej amnezji najłatwiej zapomnieć?
Książeczka o generale-kandydacie opatrzona została tytułem – „Generał Wilecki – nie dzielić polskiej krwi”. Dawno już nie trzymałem w ręku równie płaksiwej opowieści. Ile Stary Wiarus gen. W. musiał wycierpieć, ile się namordować i naszastać, ile zjeść i strawić drawskich obiadków, nim wreszcie wylądował na zielonej trawce. Ale nawet tam nie wybrał wariantu z przedwojennej śpiewanki. O panience, która – „siedziała pod kaktusem, bawiła się z Hindusem”. Generał zrozumiał, że kraj na niego czeka. Polska domaga się, by stanął na czele narodowców, usytuowanych na prawo od Łopuszańskiego. I wygrał. Zgodnie z zasadami strategii, wykładanej w ekskluzywnych East Pointach.