Archiwum Polityki

Zielona mila

[dla koneserów]

W zakładzie dla starców Tom Hanks opowiada koleżance o doświadczeniu, jakie przeżył w ponurych latach 30., w czasie Wielkiego Kryzysu. Był wtedy strażnikiem więziennym na oddziale skazanych, gdzie oczekiwał na wykonanie wyroku Murzyn, oskarżony – jak się okazało, niesłusznie – o zamordowanie dwóch dziewczynek; jest to debil analfabeta, jednak obdarzony cudowną mocą uzdrawiania: ratuje on od raka żonę dyrektora zakładu, ale nie udaje się go ocalić od egzekucji. Reżyser Frank Darabont zdobył w roku 1994 Oscara za „Skazanych na Shawshank” według powieści speca od niesamowitości Stephena Kinga i tym razem również oparł się na tym autorze, ale już z rezultatem dyskusyjnym. Akcja „Mili” składa się z komunałów doprowadzonych do samej ściany: Hanks nadziany jest dobrą wolą niby misjonarz, przeciwstawiony mu strażnik, popierany przez władze – ostateczną kanalią sadystyczną. Murzyn jest kryształem, film jest manifestem przeciwko karze śmierci, którą tu oglądamy wykonaną na krześle elektrycznym, z pełnym makabryzmem: skazani palą się płomieniem, ale za to egzekucja Murzyna staje się fajerwerkiem z Niebios (tak jest). W kontraście do tego mistycyzmu występuje najgorszy gust: Hanks został wyleczony przez Murzyna z zapalenia pęcherza, ale zanim to nastąpi, jesteśmy świadkami męczącego oddawania moczu (dosłownie, z widokiem odpowiedniego strumienia). Co nie przeszkadza wnioskom pocieszającym na temat zaświatów, zgoła nie nowym. Ale właśnie kolosalność w złym smaku i dęta naiwność przekonują do filmu: jego przygniatający upór wreszcie wciąga, zaś Tom Hanks – który ma tu 108 lat, w rezultacie błogosławieństwa jego Murzyna – jest aktorem, którego zawsze ogląda się z satysfakcją.

Polityka 14.2000 (2239) z dnia 01.04.2000; Kultura; s. 36
Reklama