Archiwum Polityki

Zostawcie to mnie

W noc powyborczą „Polityka” rozmawia z Aleksandrem Kwaśniewskim

Panie prezydencie, gratulujemy i zwycięstwa, i wyniku. Czy miał pan przed wyborami jakąś chwilę obawy, że jednak trzeba będzie stawać do drugiej rundy?

W pewnym momencie miałem wrażenie, takie na nos i intuicję – i to było jeszcze przed filmem wyszykowanym przez sztab wyborczy Mariana Krzaklewskiego – że następuje załamanie dynamiki mojej kampanii, że na spotkaniach pojawiła się atmosfera lekkiego uśpienia. Powiedziałem moim współpracownikom, że coś musimy z tym zrobić. Potem pojawił się „słynny” clip, który zresztą zaskoczył nas całkowicie, bo ja na przykład w ogóle nie pamiętałem tego zdarzenia kaliskiego. Notabene mamy cały ten film i przyjdzie czas, że pokażemy, na czym polegała manipulacja sztabu Mariana Krzaklewskiego. Ale paradoksalnie, to właśnie wydarzenie spowodowało nawrót zainteresowania kampanią i mobilizację moich zwolenników. Znowu intuicyjnie, zwłaszcza po moich spotkaniach w Radomiu i Krakowie, poczułem, że wychodzimy z dołka. Po prawyborach w Nysie twierdziłem, że moje zwycięstwo w pierwszej turze jest realne i że Andrzej Olechowski dowiezie drugie miejsce do mety. Odbyłem 220 spotkań, codziennie rozmawiałem z ludźmi i – bez przesady – mogę powiedzieć, że dobrze poznałem nastroje społeczne i że mój socjologiczny, wewnętrzny barometr się nie mylił.

Czy jednak nie jest tak, że brak drugiej tury pozbawił nas ważnego doświadczenia, jak chociażby programowej debaty między dwoma zwycięskimi politykami?

Jeśli do drugiej tury wszedłby, powiedzmy, polityk z poparciem 48 proc. i ten, który zdobył 20 proc., to właściwie byłoby to tylko przełożenie w czasie oczywistego werdyktu. Taka sytuacja nic by nie zmieniła. Inaczej to wyglądałoby, gdyby spotkali się kandydaci z bardziej wyrównanym poparciem, wtedy druga runda i debata miałyby głębszy sens i olbrzymie znaczenie.

Polityka 42.2000 (2267) z dnia 14.10.2000; Wydarzenia; s. 17
Reklama