Kwaśniewski:
lufa w niebieskiej sali
Aby dostać się do sztabu wyborczego Aleksandra Kwaśniewskiego, akredytowani dziennikarze przechodzili kontrolę, jakby tylne wejście do warszawskiego hotelu Gromada było międzynarodowym lotniskiem. – Kwaśniewski 57, Krzaklewski 7 – jakiś dziennikarz dostał telefon z taką informacją i podzielił się nią w kuluarach z kolegami. Nie było w powietrzu niepewności. – Wszystko przesądzone, idziemy na lufę – powiedział rozradowany człowiek z naklejką „Kwaśniewski” na piersiach i mrugnął okiem jak w reklamie. Tymczasem niebieska sala pęczniała od ludzi znanych i mniej znanych. Przyszli Mariusz Walter i Lew Rywin, producent filmowy, a także trio Vox. Przybył Józef Oleksy, kilkadziesiąt minut po nim uśmiechnięty, elegancko spóźniony Leszek Miller. Kamery poszły w ruch, niebieska sala klaskała widząc się na ekranie lewego telewizora. Na ekranach po prawej stronie, bez włączonej fonii, jakiś pianista wykonywał ekspresywny utwór, a aktor Harrison Ford rozmawiał z dziewczyną w barze. Podawane z telewizyjnego studia wyborczego pierwsze wyniki wyborów dało się rozpoznać z zamkniętymi oczami: Lepper – szum pobłażania, Ikonowicz – pomruk wesołego rozczarowania, Wałęsa – brawa pomieszane ze śmiechem, Krzaklewski – krzyk i brawa gromkie, ściskanie rąk, Olechowski – cisza szacunku i brawa. A potem wrzask zwycięstwa.
– Marian Krzaklewski to nasz kandydat – zaintonował ktoś w kuluarach na melodię kościelnego psalmu. Pieśni nie podjęto.
Kalinowski:
lepiej niż Lepper
W sztabie wyborczym prezesa PSL tuż przed ogłoszeniem wstępnych wyników wyborów panował optymizm. Działacze typowali: 7, a niektórzy – choćby Marek Sawicki – nawet 9 proc.