Wyjątkowo kłopotliwa sytuacja dla cotygodniowego pismaka. Kraj żyje wyborami. Tymczasem, taki jest cykl wydawniczy, muszę ten felieton napisać przed dniem X, a państwo będą go czytać już po. Z konieczności zająć się więc musiałem problemami ponadczasowymi, niezależnymi od kruchości chwil i werdyktu urn. Padło na dialektykę. Termin ten ukuł wprawdzie starożytny Zenon z Elei, któremu zupełnie o co innego chodziło, my go jednak znamy w wersji heglowsko-marksistowskiej, a więc od zdemontowania muru berlińskiego ex definitione niesłusznej i unieważnionej.
Polityka
42.2000
(2267) z dnia 14.10.2000;
Stomma;
s. 106