Sami bankowcy przyznają, że pozyskiwanie oszczędności indywidualnych klientów jest dużo tańsze niż firm, a rentowność i dochody z tego tytułu wyższe niż marże za usługi bankowe dla przedsiębiorstw. Tylko 56 proc. gospodarstw domowych korzysta z usług bankowych, ale przekonujemy się do nich coraz szybciej. W ciągu ostatnich trzech lat wartość naszych depozytów wzrosła o 50 proc. (ze 160 mld zł do 250 mld zł), a ilość ROR-ów zwiększyła się z 8,5 mln do 13,5 mln. Obywatele ulokowali na kontach trzy razy więcej pieniędzy niż wszystkie firmy. Mogłoby się więc wydawać, że banki powinny chuchać i dmuchać na tę złotodajną kurę, gdy tymczasem raźno i solidarnie zabrały się do jej skubania. Zarzut ten dotyczy przede wszystkim wprowadzania i podnoszenia opłat i prowizji za coraz więcej czynności. A pomysłowość banków w tej dziedzinie jest ogromna. Spora ich część pobiera opłaty nie tylko za prowadzenie rachunków, ale m.in. także za ich otwarcie i zamknięcie, za wpłaty i wypłaty gotówkowe, za przelewy, za informowanie klientów o stanie ich kont, za zlecenia zapłaty z rachunku, za wydawanie czeków i kart bankowych, za zastrzeżenie lub potwierdzenie czeków, za wypłaty gotówki w bankomatach innych (a czasami i macierzystych) banków itd. Ziarnko do ziarnka a zbierze się miarka. W ubiegłym roku dochody banków z tytułu odsetek od kredytów wzrosły zaledwie o 6,5 proc., zaś z prowizji aż o 42,5 proc.
Chyłkiem i bokiem
Rosnąca konkurencja na rynku detalicznym zmusza banki do oferowania klientom coraz atrakcyjniejszych usług i nie pozwala na znaczące podwyżki oprocentowania kredytów i obniżanie oprocentowania wkładów. Konkurencja ta jest znacznie słabsza w przypadku opłat i prowizji. Mniejsze banki podglądają taryfy stosowane przez potentatów i mniej więcej dostosowują się do nich.