Archiwum Polityki

Między niebem a piekłem

Zadrżałem słysząc, że kolega Jacek Mojkowski szykuje artykuł o biednych tego świata: znając jego wrażliwość i dobre serce mogłem spodziewać się obok zatroskania nędzą również ataków na przeciwny biedzie biegun. Rzeczywistość okazała się wprawdzie inna (POLITYKA 39), ale raz powzięty zamiar obrony bogatych, chociaż moralnie paskudny, realizuję.

Budzi oburzenie dystans między bogatymi a biednymi, zarówno w skali świata jak i poszczególnych kontynentów, państw, miast. Na szczęście od oburzenia do zrodzonej z niego akcji rewolucyjnej droga daleka: ilekroć jednak biedni odbierali bogatym bogactwo, tylekroć ulegało ono zmarnowaniu, a biedni po krótkim bankiecie na cześć zwycięstwa zapadali na powrót w swoją biedę. Bliscy sąsiedzi państwa Lenina powinni o tym szczególnie dobrze pamiętać. Młodszym polecam obejrzeć skomunalizowane, a nie oddane jeszcze dawnym właścicielom kamienice.

Mojkowski wylicza, ile setek milionów ludzi na poszczególnych kontynentach wegetuje za dolara dziennie. Do tych liczb dodam, co podaje Bank Światowy: średni dochód w 20 najbogatszych krajach świata jest 37 razy wyższy niż średni dochód w 20 najbiedniejszych. To dosyć okropne liczby i aż chęć bierze, żeby to bogactwo rozsmarować na wszystkich, czego się energicznie domagali międzynarodowi demonstranci podczas sesji Banku Światowego w Pradze – ale mnie by bardziej interesowało, czy tym najbiedniejszym żyje się lepiej niż rok, dwa, dziesięć lat temu? I co ważniejsze: dzięki czemu może im się żyć lepiej za rok, dwa, dziesięć?

O wiele mniej uwagi, niż nowojorskie spotkanie przywódców 150 państw, którzy wzajem się przekonywali, jak źle być biednym i niż książka Davida Laudesa, na którą powołuje się Mojkowski, wzbudziła publikacja prac amerykańskiego ekonomisty Roberta W. Fogla z University of Chicago, znanej wylęgarni idei konserwatywnych, by nie rzec reakcyjnych. Zamiast klasowo, Fogel analizuje położenie biedaków czasowo: oblicza np., że sto lat temu na wyżywienie typowej amerykańskiej rodziny trzeba było 1405 roboczogodzin rocznie – a dzisiaj ledwie 260 godzin.

Polityka 41.2000 (2266) z dnia 07.10.2000; Gospodarka; s. 71
Reklama