Archiwum Polityki

Znowu te koty

Zamiast o kandydatach na prezydenta, wolę pisać o kotach. Elektorat mają wierny, program sprawdzony, obywają się bez sztabów, wizażystów, kropidła i kadzidła. No i co kot, to proszę państwa – osobowość. Chodząca swoimi ścieżkami. Nie ma więc obawy, że kocisko przebiegnie nam drogę.

Kot teatralny

W każdym szanującym się teatrze musi być kot. Żyjący za kulisami, odwiedzający garderoby artystów, zakamarki sali prób, malarnię, stolarnię, miejsca gdzie przechowuje się kostiumy, portiernię, kabinę akustyków. Kot jest wszechobecny. I nie ma dyrektora, który by z nim wygrał. Nie pomagają zakazy – grożenie eksmisją, pogonieniem kotu kota. Zawsze znajdzie się ktoś, kto ukradkiem podsunie zagrożonemu miseczkę mleka, wędzoną rybę, podwiędłą kanapkę. Zawsze znajdzie się ktoś, kto wychodząc na scenę lubi być odprowadzany mruczeniem, o nienagannej dykcji. Kocie oczy są jak reflektory. W ich blasku aktor gra, nieraz więcej niż jest w egzemplarzu. Unicestwiając czas, bo minuty przebywania na scenie są wykreślone z bilansu życia. Pewnie dlatego tylu aktorów obchodzi benefisy i jubileusze. Słuchając wzruszonych dygnitarzy, którzy zwracają się do nich per „czcigodny nestorze!”. I przypinają ordery do piersi aktorek. Kiedy ich piersi nadają się już tylko do tego celu.

Co sprawia, że koty wdychając kurz sfatygowanej kurtyny czują się szczęśliwe? Wabi je akcja sztuk rozwijająca się jak potrącany łapką kłębek włóczki. Wciąga – zabawa z publicznością. Zaskakiwaną w chwili, kiedy myślała, że skryje się w mysiej norze obojętności. Zresztą zdarza się i tak, że na scenie pojawia się aktor w przebraniu kota. Kiedy na przedpołudniówkach grana jest bajka „Kot w butach” – zbiegają się koty z całego miasta.

Polityka 41.2000 (2266) z dnia 07.10.2000; Groński; s. 94
Reklama