Archiwum Polityki

Przyjaciele z komputera

Jestem komputerowym matołem. Kiedy więc dowiedziałem się od Magdy Hen (redakcja o takich drobiazgach swoich autorów nie powiadamia), że na pocztę internetową „Polityki” przychodzą do mnie liczne listy od czytelników, poczułem jaskółczy niepokój, a nawet przeraziłem się nie na żarty. Świństwem byłoby przecież nie czytać, ale... jak do nich dotrzeć!? Sprawa wydawała się w pierwszej chwili omal beznadziejna. Wszakże poczucie obowiązku i ciekawość zwyciężyły. Nie wiem, czy rodzina jest podstawową komórką społeczną, gdyż na przykład u Pigmejów Mburi wygląda to zupełnie inaczej. Na pewno jednak jest moja rodzina wysoko wyspecjalizowaną komórką ekonomiczno-techniczną. Ja gotuję, zmywam naczynia i zarabiam; Basia pierze, prasuje, użera się z dziećmi i reguluje życie towarzyskie. Za komputer odpowiedzialny jest zespół w składzie Basia plus synkowie. Odwołałem się więc do ich kompetencji, a Magda doradzała z Warszawy. Nec komputer contra plures, co tłumaczy się na ojczysty: I komputer dupa, kiedy ludzi kupa. Udało się! Niczym Przewalski do konia, dotarliśmy do tajemniczej korespondencji. A był już najwyższy czas, gdyż internauta kryjący się pod ksywką Yossarlian wystosował do mnie właśnie odezwę, żebym się zdeklarował oficjalnie i na łamach: czytam komputerowe listy czy nie. Oto odpowiedź. Wróćmy jednak do momentu złamania szyfrów elektronicznej enigmy. Przyznam, że pierwszym wrażeniem było zaskoczenie i niemała radość. Przeciętnie ponad czterdzieści odzewów po każdym felietonie, a bywa znacznie lepiej. Toż to miód na serce najbardziej nawet zblazowanego cynika. Co więcej, jakby szczęścia było nie dość, ponad 80 proc. nadawców zagrzewa mnie do czynu, a nawet (sic!) prawi komplementy.

Polityka 41.2000 (2266) z dnia 07.10.2000; Stomma; s. 98
Reklama