Archiwum Polityki

Nie wystarczy mówić narkotykom nie

Ethan A. Nadelmann. Dyrektor Centrum Lindesmith w Nowym Jorku

Kwestia narkotyków i narkomanii w debatach amerykańskich polityków bywa często podnoszona w kontekście troski o nasze dzieci. Nie należy się dziwić, w końcu żaden rodzic nie pozostaje obojętny na los swego dziecka, tym bardziej zaś kiedy w grę wchodzą poważne zagrożenia. Nie wierzę jednak, by ci politycy w moim kraju, którzy tak radykalnie bronią surowych represji karnych jako jedynej skutecznej ich zdaniem metody walki z narkotykami, kierowali się czystym humanitaryzmem. Są po prostu wyznawcami sztywnej, antynarkotykowej ideologii będącej jednym z elementów ich skrajnie konserwatywnej postawy i liczą, że dzięki takim poglądom zyskają więcej poparcia i wpływów. Podejrzana jest taka troska o dzieci, która przejawia się we wsadzaniu za kratki młodych ludzi za posiadanie paru skrętów z marihuaną. W więzieniach amerykańskich za przestępstwa związane z narkotykami siedzi pół miliona osób, co nie przeszkadza, że w Ameryce o wiele szybciej niż w Europie wzrasta używanie kokainy i ecstasy.

Amerykańscy zwolennicy penalizacji narkotyków ignorują opinie naukowców, lekarzy i ekspertów od rozwiązywania problemów społecznych, którzy opowiadają się za pragmatycznym podejściem i reformą prawa w tym zakresie. Zamiast edukacji proponują hasło „po prostu powiedz nie”. Zamiast podjąć wysiłek zrozumienia uwarunkowań społecznych i kulturowych sprzyjających popularności narkotyków w różnych grupach wiekowych i środowiskach, ograniczają się do wojowniczej retoryki, dzięki której nikt nie posądzi ich o „miękkie podejście do prawa”.

Teraz polski parlament zaostrzył wasze prawo antynarkotykowe. Najwyraźniej polscy politycy biorą przykład z amerykańskich liderów antynarkotykowej krucjaty optujących za karną represją i strategią zakazów.

Polityka 40.2000 (2265) z dnia 30.09.2000; Komentarze; s. 13
Reklama