Ksiądz Adam Kuchta siedział przy drewnianym stole w swojej chałupie, kiedy zapukano do drzwi. Był wieczór, robota skończona, worki z soją schowane pod dachem na wypadek deszczu, w kącie skrzypiało małe tranzystorowe radio. Do izby weszło dwóch Indian z plemienia Aché. Usiedli naprzeciw Adama. Spojrzał na nich, po czym wrócił do przerwanej lektury. Kiedyś zapytałby, po co przyszli, ponaglałby, żeby usłyszeć odpowiedź, a Indianie swoim zwyczajem staliby tylko albo siedzieli nic nie mówiąc. Przyzwyczaił się, że czasem wchodzą po cichu do jego chaty i bez ruchu milczą, tak jakby udawali, że wcale ich tam nie ma. Kiedyś w samo południe przyszedł jeden Aché z wioski odległej o 20 kilometrów. Usiadł za stołem i mówi: – Dzień dobry, paí. Jak się dzisiaj czujesz? (Pai – słowo z języka guaraní, jednego z dwóch – obok hiszpańskiego – oficjalnych języków obowiązujących w Paragwaju oznacza księdza, a dosłownie „małego boga”). – Dobrze – odpowiedział ksiądz. – A ty? – Ja też dobrze – powiedział Indianin i zapadło długie milczenie. Po kilkunastu minutach Indianin chrząknął.
– Ładna dzisiaj pogoda – mówi.
– Ano ładna.
Długie milczenie.
– Przyszedłem do księdza – mówi Indianin.
„Widzę, że przyszedłeś” – myśli ksiądz, ale się nie odzywa. Indianin musi mu swoją sprawę opowiedzieć po indiańsku. Najpierw zagadać o pogodzie, potem razem pomilczeć, zapytać o zdrowie ciotki, brata i kuzyna, a kiedy minie mniej więcej godzina zagadywania i tworzenia atmosfery, Aché dojdzie wreszcie do sedna i wyjawi prawdziwy powód, dla którego przyszedł.
– Moja córka jest bardzo chora – mówi w końcu Indianin.