Archiwum Polityki

Kostucha jak malowana

Z realizacją tej wystawy – jak przyznała szefowa muzeum Zofia Gołubiew – zwlekano kilka lat, a wernisaż przesuwano kilka razy. Bo choć współczesne media wręcz nieprzyzwoicie zbanalizowały śmierć (katastrofy, wojny, wypadki drogowe), to równocześnie samo umieranie jest tematem tabu, wstydliwie omijanym przez wszystkich. Słusznie więc obawiano się, czy widzowie zaakceptują tak wielką jednorazową dawkę sztuki wanitatywnej.

Zrezygnowano z początkowych ambitnych planów stworzenia cmentarnej panoramy w dziejach całej polskiej sztuki i zatrzymano się na ostatnich dwóch stuleciach. Jednak i to wystarczy, by najbardziej nawet beztroskiego widza szybko zamienić w pogrążonego w myślach o rzeczach ostatecznych filozofa-amatora. Tym bardziej że autorka wystawy Anna Król zabrała się do dzieła z odpowiednim do powagi tematu skupieniem i dokładnością, a przede wszystkim z wielką ambicją pokazania wszystkiego, co się tylko ze śmiercią kojarzy.

Efekty są imponujące (około 600 dzieł sztuki), ale niekiedy i zaskakujące. Obiekty posegregowano bowiem tematycznie, tworząc na wystawie osobne enklawy dla takich motywów jak: samobójcy, cmentarze, trup, portret wdowy i sieroty, śmierć matki, śmierć dziecka itd. Przyznam, że dość groteskowo wygląda na przykład skupienie razem prac przedstawiających wykonanie wyroku śmierci (topór, wieszanie, stos). Tylko czekałem, kiedy na jednej ścianie zobaczę sceny pogrzebów przy słonecznej pogodzie, zaś obok – kondukty przy zachmurzonym niebie. W tych wanitatywnych puzzlach trudno doszukać się jakichś tropów interpretacyjnych czy autorskiej wizji. Wystawa kojarzy się raczej z wyczynem naukowca-entomologa, gromadzącego wszystkie możliwe owady i we właściwych porządkach przyszpilającego je w gablotkach.

Gdybyż to zresztą autorzy wystawy zebrali naprawdę wszystko, co wymalowali, wyrzeźbili czy wygrawerowali na temat śmierci polscy twórcy, to łatwiej można by im darować ową szkolną systematykę. Niestety, zabrakło kilku znaczących prac. Luki dotyczą przede wszystkim sztuki najnowszej, gdyż z XIX wiekiem i pierwszą połową XX kurator poradził sobie bardzo dobrze. A zatem daremnie wypatrywałem „Piety” i „Ukrzyżowania” Waldemara Cwenarskiego, zabrakło mi czegoś z cyklu „Kamienie krzyczą” Bronisława Linkego.

Polityka 40.2000 (2265) z dnia 30.09.2000; Kultura; s. 52
Reklama