Archiwum Polityki

Drogowa prohibicja

W Warszawie już obowiązuje ograniczenie prędkości do 50 km/godz. Uchwałę w tej sprawie radni podjęli w atmosferze podobnej do tej, w jakiej niegdyś Kongres Stanów Zjednoczonych uchwalił prohibicję. Jak bowiem zbić argument, że kto jest przeciw ograniczaniu prędkości, jest także przeciw życiu, że wydaje wyrok śmierci na jakichś ludzi? Ta logika łamie się w jednym punkcie: bo jeśli zejście z 60 do 50 km ratuje ileś istnień, to dlaczego nie idziemy dalej do 40, 30 km/godz. Czyżby tamte istnienia możliwe do uratowania były mniej warte? Ruch samochodowy jest związany z ryzykiem, ale ograniczanie tego ryzyka za pomocą niemożliwego do przestrzegania i egzekwowania zakazu jest czystą hipokryzją. W Warszawie, gdzie przez dziesięciolecia nie zbudowano obwodnicy ani żadnego mostu, powszechny przymus jazdy (bez względu na warunki drogowe i porę doby) na trzecim biegu sprawia wrażenie odruchu zemsty na kierowcach, którzy sprawiają nierozwiązywalny kłopot stołecznym radnym. Zanim inne miasta pójdą w ślady Warszawy, warto poczekać na wynik tego eksperymentu. Idę o zakład, że nic się nie zmieni, jeśli chodzi o poziom bezpieczeństwa ruchu drogowego w stolicy. Za to kierowcom umęczonym jazdą po zablokowanych i nieprzejezdnych ulicach przybędzie nowy powód frustracji: łupieżcze mandaty za jazdę 60–70 km/godz. Jeszcze żeby choć te pieniądze poszły na modernizację dróg. Nikt jednak tego nie obiecuje. Na razie mamy prohibicję.

Polityka 39.2000 (2264) z dnia 23.09.2000; Komentarze; s. 13
Reklama