Archiwum Polityki

Tak było. 44 lata temu w Melbourne

W Australii już raz odbyły się igrzyska olimpijskie, w 1956 r. w Melbourne. Polacy zdobyli tam 9 medali (jeden złoty i po cztery srebrne i brązowe).

20 tys. kilometrów z Warszawy do Melbourne przebyliśmy w 4 doby na pokładzie specjalnego samolotu holenderskich linii KLM – wspomina Zdzisław Krzyszkowiak. – Przelot był bardzo męczący. Drzemaliśmy w niewygodnych fotelach, kładliśmy się na zmianę na podłodze, a gdy budziliśmy się po krótkim śnie, nie wiedzieliśmy, co się z nami dzieje. Wyprawa trwała w sumie ponad 100 godz. i była wręcz mordercza. Postoje w Karaczi i Bangkoku były fatalne, upał niesamowity i z naszych olimpijczyków, którzy wylecieli z kraju w listopadowy przymrozek, lał się podczas rozruchu pot, a niektórzy dostawali torsji. Chromik i Krzyszkowiak przed olimpiadą osiągali wyniki w granicach rekordów świata, w Melbourne Chromik pobiegł na 5 km o ponad minutę gorzej od swego rekordu i nawet nie zakwalifikował się do finału. Krzyszkowiak przyznaje, że pobiegł 10 km wręcz bojaźliwie i zajął czwarte miejsce, którego żaden sportowiec nie lubi, ale za metą było jeszcze gorzej: – Kiedy gratulowałem jednemu z zawod-ników zwycięstwa, ten niechcący stanął mi kolcem na nogę i skaleczył palec. Na własną odpowiedzialność nie wziąłem zastrzyku przeciwtężcowego, bo to mogło mnie osłabić przed biegiem na 3 km z przeszkodami. Następnego dnia poza terenem wioski nie zwróciłem uwagi na dwa gryzące się psy, które nagle chwyciły mnie za łydkę. Znów nie wziąłem szczepionki. W dniu eliminacji czułem się dobrze, biegłem w czołówce, ale na ostatnim okrążeniu Amerykanin Jones mocno mnie potrącił. Upadłem na żwirową bieżnię, rozkrwawiłem kolana. Czołówkę dogoniłem i zakwalifikowałem się do finału. Dwa dni później nie było jednak mowy o starcie. Miałem wysoką gorączkę, majaczyłem, zaaplikowano mi serię zastrzyków.

Dodatki 38.2000 + Polityka. Sydney 2000 (90078) z dnia 16.09.2000; s. 19
Reklama