W związku z tekstem Wojciecha Markiewicza (POLITYKA 30) dotyczącego wakacyjnych uroków nad polskim morzem, a raczej drenowania kieszeni turystów, chcę podzielić się uwagami na ten temat, a ściślej Zakopanego. W tym roku miałem okazję doświadczyć czegoś, co mnie przekonało, dlaczego w Zakopanem będzie olimpiada, ale nie wcześniej niż za 50 lat. A także dlaczego Polacy przestają być turystycznymi patriotami na rzecz choćby haiderowskiej Austrii albo naszych południowych sąsiadów. Kiedy chcemy zaparkować samochód w miejscu, co do którego ma się wrażenie, że jest niczyje, nagle okazuje się, że jest to parking na prywatnym terenie. Kawał błotnistego placu kosztuje „bańkę na 4 dni”. Parking niby jest strzeżony, ale przez cztery dni nie widziałem żadnego stróża. W większości restauracji wejście do toalet blokują automaty. Chcesz wejść – płać złotówkę, jeśli nawet oczekujesz zamówionego dania, nie masz darmowego wstępu, szukaj na zewnątrz ustronnego miejsca. (...) W jednym lokalu wieczorem przy szklaneczce piwa i zabawie w lotki właściciel, chcąc się pozbyć turystów, wyłącza automaty z prądu. Ponoć to awaria, ale zdarza się co wieczór prawie o tej samej godzinie. Takich pomysłów na drenowanie kieszeni znalazłoby się więcej, choć faktem jest, że ceny kwater spadają. Nic dziwnego, bo wcześniej inni, a na drugi rok ja z przyjaciółmi wybieramy się na drugą stronę granicy, na Słowację. Przy całej sympatii do Zakopca.