Anna, lekarka w szkole podstawowej nr 8, znów ustawi w sali gimnastycznej wielką pionową lampę kwarcową, a rozebrane do majteczek dzieci założą ochronne okulary i będą co dzień robić kilka okrążeń wokół lampy, która polarną nocą będzie musiała zastąpić im słońce. Annę, mimo że urodziła się w Murmańsku, noc polarna przeraża. Boi się, że tak już zostanie, że zawsze będzie ciemno. – Jest coraz smutniej, ciężko się robi na duszy i lęk lezie w serce – mówi.
Ojciec Anny był jednym z pierwszych, którzy w Murmańsku zostali z własnej woli. Kiedy w 1963 r. zwolnili go z marynarki, poszedł na rybacki kuter. Pięć lat później matkę Anny przyciągnął na Północ przydział na mieszkanie. Ale Anna nie chce już mieszkać w Murmańsku. Tylko dokąd jechać? Ojciec Ukrainiec, matka Białorusinka. Dziś to zagranica. A Anna kim jest? Jej kraj, ojczyzna, to co? Rosja, półwysep Kola, Związek Radziecki? Dwa lata temu Anna była zdecydowana: Petersburg. Był lipiec i wszystko gotowe. Zaklepane mieszkanie u koleżanki, w banku uskładane oszczędności. – Nie wyszło – wzdycha Anna. W sierpniu załamał się rubel. We wrześniu w banku powiedzieli, że Anna prawie nic nie ma. A w listopadzie słońce znów zaszło na trzy miesiące.
Grażynie Rynio się uda. Ma polski paszport i bilet do Rzeszowa na 15 września. Wyjeżdża. W połowie lat siedemdziesiątych przyjechała do Murmańska ze Szczecina z mężem Rosjaninem, którego poznała na stypendium w Kaliningradzie. Póki żył, nie myślała o tym wcale, może kilka razy, nie żeby na poważnie, tylko tak: co by było, gdyby wróciła? Czy łatwiej byłoby żyć po staremu niż po 25 latach tutaj? Teraz wszystko wydaje się lepsze niż Murmańsk.