Archiwum Polityki

Szara sowa

[dla koneserów]

Anglik Archibald Belaney (1888–1938) był od dzieciństwa zainteresowany życiem Indian, do tego stopnia, że udał się do Kanady, został traperem w puszczy i przystał do miejscowego plemienia, podając się fałszywie za półkrwi czerwonoskórego; zdobył szacunek jako wybitny myśliwy, publikując jednocześnie artykuły w obronie praw Indian. Uzyskał rozgłos, podróżował po Europie z odczytami, zaś jego książka wzywająca do ochrony zwierzostanu była bestsellerem: wyszła przed wojną również po polsku. Richard Attenborough, mianowany przez królową lordem, autor „Gandhiego”, zrobił film o Belaneyu, czyli o Szarej Sowie, bo tak nazywali go Indianie, upatrując w nim prekursora dzisiejszego trendu ekologicznego. Jednak klimat był wtedy inny: dominował kult uprzemysłowienia i ujarzmienia natury; Szara Sowa był raczej ciekawostką egzotyczną dla ówczesnych czytelników Londona i Conrada oraz amatorów „powrotu do natury” w stylu Tarzana; niemniej Sowa przyczynił się do zainteresowania losem Indian i pobudził sympatię dla gatunków zagrożonych przez kolonialną eksploatację. Jego sława jednak opadła, gdy wyjawiło się, że był czerwonoskórym fałszerzem. Film przedstawia go najpierw jako samotnika w dżungli, do którego przywiązuje się dziewczyna indiańska Anahareo, i mimo jego oporu zostaje jego towarzyszką i wreszcie wielką miłością, co stanowi rozwlekłą i raczej banalną partię filmu; ciekawsza jest druga część, publicznej kariery Sowy i jego wręcz magicznego wpływu, również na jego środowisko indiańskie. Uważam jednak, że reżyser nietrafnie ukrywa aż do finału, że Sowa był Indianinem z własnej adopcji; gdyby wyjawił to nam, widzom, pozwalając przy tym otoczeniu Belaneya wierzyć w jego autentykę, bylibyśmy może bardziej wciągnięci; co do mnie, ośmieliłem się to zdemaskować państwu od razu.

Polityka 35.2000 (2260) z dnia 26.08.2000; Kultura; s. 44
Reklama