Archiwum Polityki

Dwadzieścia lat luźniej

Kiedy władza leży na ulicy, trzeba się schylić. A jak wtedy zachować poziom? Znalazłem tę notatkę wśród zapisków. Prowadzonych ze skrupulatnością Koszałka-Opałka. Wtedy, dwadzieścia lat temu. Jaki postulat wstrząsnął mną najbardziej: żądanie związkowców „S” z teatru lalek, by po zejściu sztuki z afisza aktor mógł odkupić kukiełkę. W systemie ratalnym. Ciekawy wydał mi się także temat bronionego na Uniwersytecie Warszawskim doktoratu: „Proces kształtowania się kolektywów pracowniczych w Państwowych Ośrodkach Maszynowych...” W krajobrazie pustoszejących półek odnotowałem głos z kolejki: „Jedliśmy dzisiaj kaszę ze zsiadłym mlekiem, ale przynajmniej człowiek nie czuje się upodlony”. Głos z bazaru: „Ja tam mogę jeść trawę, byle było lepiej”. Napisy na murach, wielkie hieroglify, wówczas nowość. Na dzielnicowym komitecie ktoś namazał deficytową farbą: „Z partią na dno!” Gryzmoły na parkanie: „Jedyne masło, jakie jest, macie na głowie, towarzysze”. Obiegowe żarty: w dniach, gdy do języka zakradło się słowo „wkrocz”, optymiści powiadali: – Wszystkich nas nie wywiozą. – Akurat, wywiozą. Pójdziemy piechotą – kiwali głowami pesymiści. Mówiono także, że PZPR toczy kornik: z przodu KOR, z tyłu NIK. Jaki związek powinien być nareszcie samorządny? – pytano. Odpowiadając: – Radziecki! Na giełdzie dowcipów pojawiły się opowiastki o Wałęsie. Zapytany, która godzina, zamyślił się, by w końcu wybąkać: – A co na ten temat mówi papież?

W zapiskach cytowałem amatorów; Stańczyków bez przyznanej przez Ministerstwo Kultury kategorii. Każdy, kto występował, musiał mieć ministerialny papier. Z pieczątką i podpisem.

Polityka 35.2000 (2260) z dnia 26.08.2000; Groński; s. 93
Reklama