Zmiana zasad gry w trakcie gry wprowadza zamęt nie tylko na boisku. Także w polityce i gospodarce. Świadczy o tym historia pięciu koncesji na nową generację telefonii komórkowej w Polsce, UMTS. Minister Łączności ogłosił przetarg, sprzedał chętnym dokumentację i co kilka dni zawiadamia opinię publiczną i samych zainteresowanych o zmianach warunków. Najpierw każda firma ubiegająca się o koncesję miała złożyć weksel in blanco, bagatela, na 700 mln euro. Weksel – według ministra – miał być swego rodzaju batem finansowym na wypadek, gdyby firmy, które wygrały przetarg, z jakichś powodów nie chciały wykupić otrzymanych licencji. Z kolei zainteresowani podnieśli krzyk, że przy mętnych warunkach przetargu ministerstwo łatwo może przejąć weksel nie dając licencji. Minister więc zmienił weksel na gwarancje bankowe, sumę 700 mln euro zmienił na 130 mln euro, a datę składania ofert zmienił z 1 listopada na 1 grudnia. Przetarg ma się skończyć 21 grudnia. Z tego widać, że minister dał sobie raptem kilkanaście dni na rozstrzygnięcie przetargu wartego 3,5 mld euro. Największe jednak zdumienie budzi fakt, że chociaż przetarg trwa, to dalej nie jest znany tzw. wzór koncesji, który szczegółowo określa warunki, na jakich będą działać firmy biorące koncesje. Cenę więc ustalono, ale dalej nie wiadomo, co tak naprawdę minister wystawił na sprzedaż.
Rząd się spieszy, bo dochodami ze sprzedaży licencji na UMTS chce zatkać dziurę w przyszłym budżecie. Decyzja w sprawie UMTS to także ostatnia szansa przed wyborami parlamentarnymi na rozdanie kart w najbardziej intratnej części gospodarki – telekomunikacji. Ministerstwo Łączności, opanowane przez ZChN, liczy w tej grze na wiele, ale jego ruchy stają się coraz bardziej nieobliczalne. Przetarg zaś coraz bardziej przypomina targ uliczny.