Archiwum Polityki

Gbur Lear

[dla najbardziej wytrwałych]

„Króla Leara” z „Końcówką” zestawiał niegdyś Jan Kott. U Mikołaja Grabowskiego też wwożą na pustą scenę rachityczne, Beckettowskie drzewko, z którego wiatr strąca resztkę liści. Może ono być znakiem najbardziej poruszających sekwencji przedstawienia – tych, w których oślepiony Gloucester na dnie rozpaczy odnajduje rudymenty sensu życia, pod opieką skrzywdzonego syna. Pięknie, bez słów i niemal bez gestów grają instynktowną komunię tych nieszczęśników Jan Peszek i Oskar Hamerski. Ich uczuć nie sposób jednak wyabstrahować z całości spektaklu – a ta nie jest zachwycająca. Grabowski, specjalista od tekstów nieteatralnych, zawsze miał kłopoty z regularną formą dramatu; „Lear” jest pierwszym w jego karierze spotkaniem z Szekspirem! Reżyserowi wyraźnie nie leży kunsztowna, wielosłowna retoryka, nie wie, jak ją ujarzmić, uprawdopodobnić. Spektakl miota się od minimalizmu scenografii Jacka Uklei do poczciwych piorunów, od których trzęsie się łódzki Nowy; od bajkowości do powierzchownego psychologizowania, od podniosłych tyrad po zgryźliwe buffo. W konwencyjno-stylistycznym rozgardiaszu siada napięcie i gubi hierarchia spraw, a postacie zdają się z papieru. Maciej Zabielski, karzeł z teatru Janusza Wiśniewskiego nie radzi sobie z filozoficznym ładunkiem roli błazna; także majestatyczne córy, wredny w lisich uśmiechach intrygant, czy szlachetny sługa nie wychodzą poza płaski banał, godny braci Grimm – nie Szekspira. Trudno pojąć interpretacyjno-obsadowe decyzje zazwyczaj tak czujnego wobec sztamp, ckliwości i łatwizn reżysera. Łącznie z kształtem roli tytułowej: czyny niestarego i gburowatego osiłka zdają się tak wyzute z logiki i źle umotywowane, że – przy całej rzetelności gry Jana Frycza – nie sposób przejąć się jego szaleństwem.

Polityka 46.2000 (2271) z dnia 11.11.2000; Kultura; s. 49
Reklama