Pod koniec Expo listy rankingowe nie są już dla nas tak korzystne jak w czerwcu w czasie „dnia polskiego”. Trzy chaty kurpiowskie – z tekturową Wieliczką i przywiędłą puszczą białowieską – nie są puste, ale też nie budzą zbyt wielkiego zainteresowania. Elegancki w swej architekturze pawilon jest pełen krzykliwego śpiewu. To jakiś tenor sięgając na palcach do mikrofonu odstrasza i bawi dwie, trzy setki zwiedzających, z których kilkunastu grzecznie czeka w kolejce do chatki, gdzie wyświetlany jest film krajoznawczy o żubrach i dzięciołach – wizja kraju nietkniętego ręką ludzką. Dla stęsknionych dziewiczej natury byłby to może cel wycieczki, gdyby nie ta opinia o złodziejach samochodów...
Bigosu nie ma, kawa droga
Na tablicach informujących, jak długo trzeba czekać w kolejce do poszczególnych pawilonów, Polski nie ma. Pod koniec Expo prym wiedzie pawilon koncernu Bertelsmann, z zaskakująco tandetnym widowiskiem „Planeta M” – media (2 godziny czekania) i pawilon Siemensa z niezwykle imponującą aranżacją „Planeta wizji” (1,5 godz.), potem Emiraty Arabskie, gdzie jak w kilku innych pawilonach z Bliskiego Wschodu można się przejść po autentycznym arabskim targowisku (1,5 godz.) itd. Do naszej chatki z filmem czeka się około dziesięciu minut. Na oko obliczono też te 2 mln zwiedzających polską ekspozycję. Holendrzy np. (2,5 mln widzów) podobnie jak Niemcy i Włosi mają dokładne liczniki. Ale dokładność statystyki w takich wypadkach nie ma większego znaczenia. Ważne bowiem, że zaletą naszej ekspozycji są nie tyle te trzy kurne chaty mające być wizytówką Polski na wiek XXI, co bogaty program kulturalny i publicystyczny. Podobno około jednej trzeciej wszystkich imprez kulturalnych na Expo to imprezy polskie.