Archiwum Polityki

Co siedzi w mojej głowie

Jeśli jeszcze raz – myślę sobie – jeśli jeszcze raz napiszę o Gołocie, to wyjdzie na to, że piszę o Gołocie nie tylko drugi raz z rzędu, ale kolejny raz w życiu, wyjdzie na to, że piszę o Andrzeju Gołocie co najmniej tak samo często jak o Witoldzie Gombrowiczu, częściej niż o Tomaszu Mannie i nieskończenie częściej niż o Marcelu Prouście. (Dlatego nieskończenie częściej, ponieważ o Prouście nie pisałem nigdy, a jak się porównuje do zera – zawsze wychodzi nieskończoność).

Jak by był na świecie jakiś bystry polemista, powiedziałby mi, że nie mam nad czym wydziwiać, ponieważ najwidoczniej po prostu jestem stworzony do pisania o Gołocie, nie zaś o Prouście. – Gołym okiem widać, że jesteś piewcą walenia po ryju, więc nie masz co boleć, że nie jesteś piewcą kultury europejskiej – rzekłby subtelnie mój wirtualny polemista. – Tak jest, jestem stworzony do pisania o boksie, czyli jestem stworzony do pisania o kulturze europejskiej – odparłbym z wigorem i potoczyłaby się polemika co najmniej tak piękna, jak niegdysiejsza finałowa walka Kasprzyka z Tamulisem. Ale ponieważ polemistów nie ma albo milczą, ponieważ polemizowanie z samym sobą jest finezją zbyt nudną, spokojnie dociekam dalszych powodów, dalszej mojej chęci pisania o Gołocie. Otóż oprócz elementarnego, merytorycznego powodu, takiego mianowicie, że dalej chce mi się pisać o Gołocie, ponieważ Gołota dalej siedzi w mojej głowie, jest jeszcze dodatkowy powód formalny. Chce mi się mianowicie dokładniej, lepiej i wszechstronniej powiedzieć to, co powiedziałem tydzień temu. Wbrew pozorom nie zwierzam się z kaprysów, nie prowadzę bezkarnie bezpośredniej transmisji z rozkapryszonego mózgu, mówię o istotnych, autotematycznych sekretach felietonistycznego fachu.

Polityka 45.2000 (2270) z dnia 04.11.2000; Pilch; s. 92
Reklama