Niełatwo jest wymyślić miejsce akcji dla nowego serialu. Zdaje się, że wszystko już było: dworek („Złotopolscy”), szpital („Na dobre i na złe”), pałac („Trędowata”), a nawet radio („Radio Romans”). Rozgrywanie kolejnych odcinków nowego serialu na plebanii wydawało się pomysłem tyleż oryginalnym, co karkołomnym. Teoretycznie trudno jest bowiem wyobrazić sobie nudniejsze miejsce akcji od domu zamieszkiwanego przez proboszcza i jego wikarego. Wikary wprawdzie jest dość niesztampowy (i równie niesztampowo zagrany przez Bogdana Brzyskiego), jeździ na motocyklu w skórzanej kurtce, przydarza mu się bójka w gospodzie, miotają nim także poważne rozterki związane z pełnioną przez niego funkcją.
Na tytułowej „Plebanii” mieszkają jednak nie tylko oni, ale także przybrana i dość kolorowa rodzina głównego lokatora. Jest więc gospodyni (świetna kreacja Katarzyny Łaniewskiej), jej córka, zięć nadużywający alkoholu i wnuczka, która ma właśnie wyjść za mąż. Do ślubu jednak nie dochodzi ze znanego z większości seriali powodu: przyszły pan młody spodziewa się dziecka z inną kobietą (patrz: ostatnio „Miasteczko”, serial TVN, oraz 99 proc. seriali brazylijskich).
„Plebania” jednak nie traktuje tego problemu tylko jako zawiązania melodramatycznego toku wydarzeń. Kwestia nieślubnego dziecka okazuje się tu także, co przyznajmy jest dość niezwykłe w telenowelowej produkcji, pretekstem do rozważań moralnych. Każda sytuacja w tym serialu, czy chodzi o zdradę, o podpalenie domu starszej kobiety, o chciwość, zaborczość czy przemoc, jest rozpatrywana od strony chrześcijańskiej miłości bliźniego. Na „Plebanii” ogniskują się nie tylko wydarzenia, jest to przede wszystkim miejsce, dokąd zgłaszają się ludzie ze swoimi wątpliwościami i problemami.