Hanna Gronkiewicz-Waltz, od 8 lat prezes Narodowego Banku Polskiego, obejmie stanowisko wiceprezesa Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Ta wiadomość zaskoczyła wszystkich. Zapewne nominacja może być interpretowana jako osobisty sukces Pani Prezes, a nawet jako sukces Polski, bo nie mamy przecież zbyt wielu Polaków we władzach międzynarodowych instytucji. Ale jednocześnie trudno uniknąć mało eleganckich skojarzeń z ostatnią walką Gołoty: w połowie zakontraktowanej kadencji, w sytuacji trudnej walki z inflacją, spadającą wartością złotego, sporów wokół budżetu, Pani Prezes zeszła do szatni, wybierając spokojniejszą i pewnie bardziej atrakcyjną posadę.
Na szczęście ta zaskakująca decyzja nie musi mieć natychmiastowych negatywnych skutków dla polskiej gospodarki. Otwiera jednak okres niepewności (bo Rada Polityki Pieniężnej nie może się zbierać bez prezesa NBP), rozpoczyna także polityczną batalię o obsadę stanowiska opuszczonego przez Hannę Gronkiewicz-Waltz. W politycznym zamęcie, pogłębionym wyborami prezydenckimi, ta posada stanie się przedmiotem targów, gdzie kwalifikacje następcy mogą być sprawą drugorzędną (np. posada prezesa za poparcie budżetu). Mamy kilku dość oczywistych dobrych kandydatów na to stanowisko i jednego, dla którego ta posada jest jakby stworzona. Myślę o Leszku Balcerowiczu (jeśliby się zgodził). Pytanie zasadnicze: czy politycy – poczynając od prezydenta, który ma prawo inicjatywy – potrafią, choćby tym razem, przedłożyć interes gospodarki nad interesy partyjne.