„Jeśli ktoś ma do wydania 25 tysięcy dolarów, Andy z ochotą zrobi mu zdjęcie (które i tak trzaska automatycznie), powiększy je, każe przygotować siatkę do sitodruku, przeciągnie po nich wałkami. Voila! Prawdziwy Warhol, nietknięty ludzką ręką. Cały świat pozuje do jego portretów: John Lennon, Ingrid Bergman, Yves Saint Laurent, Diana Ross, Jane Fonda” – tak z lekkim przekąsem pisała o twórczości Warhola jego przyjaciółka Ultra Violet w książce „15 minut sławy”. Jednak to co wówczas wydawało jej się artystycznym nadużyciem i szaleństwem mody, z latami i z potężniejącą sławą Warhola zamieniło się w czystą sztukę. W największych galeriach świata wystawiane są nie tylko sitodrukowe odbitki, ale także ich pierwowzory – owe polaroidowe, kolorowe zdjęcia robione przez Warhola. Po raz pierwszy można także obejrzeć je w Polsce, w krakowskiej Gallery Starmach. Zaprezentowano 47 polaroidów z lat 70. i 80. Są wśród nich liczne autoportrety (w tym najsłynniejsze, robione w srebrnej peruce), a także portrety m.in. Trumana Capote, Lizy Minelli, Josepha Beuysa, Muhammada Ali. Fotografie te były dla artysty surowcem do dalszej twórczej obróbki, dziś traktowane są też jako artystyczne obiekty same w sobie. Czy słusznie? „Gdy tylko zaczynamy popuszczać wodze fantazji, po raz kolejny uświadamiamy sobie, że pod cienką warstewką warholowskiej poprawności, kryje się ożywcza strużka dewiacji” – pisał o tych polaroidach malarz Francesco Clemente. P.Sa.
[dla koneserów]
[dla najbardziej wytrwałych]
[dla mało wymagających]