Fuzje (po angielsku mergers) to bynajmniej nie polski wynalazek. Wielomiliardowe transakcje przejęć przyjaznych i wrogich przetaczają się ponad granicami państw, budząc zachwyt ekonomistów i bankierów (bardzo zwiększają ROE, czyli zwrot na kapitale), a protesty lewicy i zielonych (żaden rząd nie kontroluje biznesu, raczej już na odwrót). I chociaż rozmiary rodzimych fuzji bankowych są stosunkowo skromne, słychać w nich echo i widać cień wielkiego świata.
3 listopada br. akcjonariusze najstarszego polskiego banku, Banku Handlowego, będą głosowali nad fuzją z Citibank Poland – ale wynik głosowania jest przesądzony, bo właścicielem 86 proc. akcji BH jest Citigroup (czyli matka Citibanku), która za BH zapłaciła 1,2 mld dolarów. W grudniu zapadnie decyzja, w jakiej proporcji zostaną przeliczone akcje dwóch innych łączących się banków, Wielkopolskiego Banku Kredytowego i Banku Zachodniego, ale długich sporów nie będzie: właścicielem obu (odpowiednio 60 i 80 proc. akcji) jest ten sam irlandzki AIB. Jeszcze przed końcem roku dowiemy się oficjalnie o połączeniu Powszechnego Banku Kredytowego i Banku Przemysłowo-Handlowego; tu małżeństwo jest bardziej skomplikowane, bo dwupokoleniowe; najpierw pobrali się właściciele PBK (Bank Austria Creditanstalt) i BPH (niemiecki Hypovereins Bank), po czym doszli do wniosku, że nie ma sensu utrzymywać w Polsce dwóch konkurujących ze sobą banków. Jako jedyny z początkowej dziewiątki pozostanie Bank Śląski, ale i on – podobnie jak Bank Handlowy – zostanie połączony z lokalną filią swojego większościowego właściciela, holenderskiego ING.
W rezultacie lista dużych polskich banków ulegnie skróceniu, ale za to spęcznieje: przybędzie banków o funduszach własnych rzędu 2–4 mld zł, czyli około sto razy mniejszych niż największe banki świata.