Cytowałem niedawno zdanie mego rosyj skiego znajomego o tym, że po latach socjalizmu zanikł całkowicie etos służby. Przykład, którym się posługiwałem, dotyczył pomocy domowej i dlatego we mnie samym budzi tak zwane mieszane uczucia. Świat bez kucharek i panien służących jest sympatyczniejszy i bardziej sprawiedliwy. Lodówki i półprodukty znacznie przyspieszyły gotowanie, odkurzacze rozwiązały problem odkurzania i, gdyby nie ciągle trwające bezrobocie, można by z entuzjazmem przywitać świat bez służby.
Co innego służba w szerszym filozoficznym rozumieniu. Tak jak służba wojskowa albo ten nieszczęsny civil servant, którego jakoś nijak nie udaje się skutecznie spolszczyć (czyżby dlatego, że element służby uwiera nas niezależnie od sensu sformułowania?). Wpadłem na tę hipotezę dzwoniąc niedawno do jednej z wypożyczalni samochodów zainstalowanej w Warszawie w ramach światowej sieci. Z początku trafiłem na automatyczną sekretarkę i spostrzegłem, że nasz język ewoluuje w stronę angielskiego. Zapowiedź nagrana na taśmie sugerowała, żebym czekał na zgłoszenie operatora. Ja czekałem na telefonistkę. Operator dotychczas kojarzył mi się z dźwigiem, chociaż tym samym słowem zwykłem nazywać chirurga. Jeśli zadzwonię do szpitala i głosik na sekretarce każe czekać na operatora, to pomyślę, że trafiłem przez pomyłkę na blok operacyjny. Sympatyczne słowo „telefonista” czy „telefonistka” już zanika. Trzeba uczyć się nowych znaczeń poczciwego słowa „operator”.
Gorzej poczułem się w chwili, kiedy wesoły żywy głosik zapytał mnie, czy może mi pomóc. Zrozumiałem, że przez pomyłkę trafiłem do szpitala, może na pogotowie. Pomóc może mi ktoś tylko wtedy, jeśli podjąłem działania, w których drugi człowiek uczestniczy – ja natomiast nie szukam pomocy, tylko chcę wynająć samochód.