Sytuacja w Izraelu napawa rozpaczą, tym bardziej że jest to sytuacja bez wyjścia. Polskie środki masowego przekazu eksponują przede wszystkim kwestie terytorialne. To prawda, już tutaj jesteśmy na granicy beznadziejności. Ani jedna, ani druga strona nie zrezygnuje z południowo-wschodniej Jerozolimy i szeregu innych enklaw obsadzonych dzisiaj przez izraelskich kolonistów. Z jednej i drugiej strony przytaczane są tutaj racje dziejowe i religijne, które jako zakorzenione w micie nie poddają się żadnej racjonalnej dyskusji. A jednak odważę się powiedzieć, że są to bardziej skutki niż przyczyny.
Przedstawiciele wspólnot żydowskich na świecie (szczególnie w USA, Francji czy Australii) mają przeważnie negatywny stosunek uczuciowy do Polski i Polaków. Wywodzi się on z pamięci okresu powojennego (Kielce, rok 1968...), wojennego (osamotnienie wobec zagłady), przede wszystkim jednak międzywojennego. Getta ławkowe, bojkot ekonomiczny, nieustanne trucie krwi przez antysemicką prasę, tępa pogarda wobec „icków”... Nie można w żaden sposób powiedzieć, by II Rzeczpospolita zdała w tym względzie egzamin i mogła nie zostawić po sobie, w oczach mniejszości żydowskiej, wizji bolesnej i pełnej goryczy. Paradoksalnie, mniej tu chodzi o sporadyczne rękoczyny. Policja polska z opóźnieniem, niechęcią i stronniczością, w końcu jednak na ogół interweniowała. Ileż gorsze było to codzienne poniżanie w szkole, na ulicy, w sklepie...
Nie należy być wszakże jednostronnym. Przy wszystkich swoich błędach i dramatycznych zaniedbaniach II Rzeczpospolita stała jednak przeważnie na gruncie praworządności republikańskiej. Bez względu na pochodzenie podlegali obywatele równym prawom (o przywilejach byłoby to już trudniej powiedzieć): stawali przed tymi samymi sądami, odbywać mogli służbę wojskową, dokonywać wyboru swoich przedstawicieli, oddawać się własnym praktykom wyznaniowym, organizować szkolnictwo.