Rozszerzenie na Wschód może być największym wyzwaniem Unii Europejskiej, ale też stwarzać największą dla niej szansę. O korzyściach, jakie rozszerzenie przyniesie pozimnowojennej Europie i Bałkanom, nie może wątpić nikt, kto wie, jak Unia Europejska umocniła pokój i demokrację w powojennej Europie Zachodniej. Kto wie, jaką rolę otwarte rynki odegrały w zbudowaniu bogactwa i powodzenia Unii Europejskiej – nie będzie wątpił o korzyściach stworzenia rynku pół miliarda konsumentów. Ludzie zawsze mogą wynajdować powody do odwlekania decyzji. Ludzie niepokoją się o skutki doraźnych zmian dla UE i dla nich samych. Rolnicy martwią się o implikacje dla wspólnej polityki rolnej; powszechne choć chybione są obawy, że otwarcie granic doprowadzi do masowego przemieszczania się ludności. Powiem prosto z mostu: bez rozszerzenia Europa Zachodnia zawsze będzie żyła z groźbą destabilizacji, konfliktów i masowej migracji u swoich progów. Bez rozszerzenia może się też załamać polityczny konsens dla reform gospodarczych i politycznych w słabszych krajach przechodzących do ustroju demokratycznego i wolnorynkowego. Gdyby tak się stało – przegralibyśmy wszyscy. Dlatego nie można dłużej zadowalać się popieraniem zasady rozszerzenia przy równoczesnym opóźnianiu go w praktyce.
Chciałbym, aby nowe kraje członkowskie uczestniczyły w wyborach do parlamentu europejskiego w 2004 r. i wzięły udział w kolejnej Konferencji Międzyrządowej (narada unijna nad konstrukcją i funkcjonowaniem UE – przyp. red.). Moje przesłanie jest takie: nie ma dla was zagwarantowanych miejsc. Jedynym biletem wstępu są reformy. Ale chcemy Polski i innych krajów w UE, gotowych tak szybko jak to możliwe.
Polski historyk Joachim Lelewel postawił głośne pytanie – „Polska tak, ale jaka?