Archiwum Polityki

Tyrania wolności

W artykule „Mrożona krew na wystawie” (POLITYKA 42) Andrzej Osęka przedstawił przerażającą wizję sztuki współczesnej, przesiąkniętej zepsuciem, plwocinami i krwią, zdemoralizowanej, z premedytacją łamiącej wszelkie tabu, słowem odrażającej. Niestety, dużo więcej w tym obrazie demagogii niż prawdy.

Wypada zacząć od dość oczywistego przypomnienia, że naruszanie tabu i ikonograficznej tradycji jest tak stare, jak stara jest sztuka. Pewien jestem, że Osęka żyjący w czasach Caravaggia miałby mu za złe brudne stopy Jezusa. Gdyby urodził się w XIX wieku, mógłby do woli wyżywać się na bezwstydnym „Śniadaniu na trawie” Maneta. A początek wieku XX? Toż mógłby gromić Bellmera, Grosza, Shielego, Man Raya i wielu, wielu innych.

Tamtym jednak uchodzi na sucho, a to dlatego, iż Osęka jest przekonany, że współcześni artyści – w odróżnieniu od dawnych – prowokują i skandalizują nie z potrzeby serca, ale „by zaistnieć w kręgach sztuki, znaleźć uznanie krytyki, zwrócić uwagę mediów”. Zadanie mają ułatwione, jako że kuratorzy muzealni, spętani regułami politycznej poprawności, ochoczo organizują im wystawy, zaś krytycy sztuki – bezkrytycznie wychwalają, do każdego artystycznego głupstwa dorabiając mętną ideologię. Do tego wszystkiego publika jest bezmyślna i bezkrytycznie daje się prowadzić na pasku owej pseudosztuki. No, prawdziwa apokalipsa. Poglądy to mało odkrywcze. Sam Osęka ujawniał je wielokrotnie na łamach „Gazety Wyborczej”, wpisując się w ten sposób w – dość popularny w kręgach konserwatywnej Ameryki – nurt krytyki postrzegającej sztukę współczesną w kategoriach „tyranii wolności”. Ów tok rozumowania ma jednak wiele luk.

Osęka ma za złe, że artyści wystawiają dziś na sprzedaż wszystko: własną intymność, rodzinne tajemnice, seksualność. A czyż nie czynią tego także aktorzy, pisarze, reżyserzy, rockowi muzycy czy wreszcie wszystkie współczesne media, dla których nie ma tabu, nie ma obszarów świętych, nietykalnych.

Polityka 43.2000 (2268) z dnia 21.10.2000; Kultura; s. 58
Reklama