Gdyby Krzysztof Krauze nie nakręcił „Długu”, to historia Mirosława Poraja, który chciał wysadzić w powietrze przedsiębiorstwo swego konkurenta, nadawałaby się na scenariusz filmu o stosunkach we współczesnym polskim biznesie. W dodatku wszystko skończyłoby się umoralniającą pointą: zło nie popłaca, a grzesznik na końcu sam prosi o wymierzenie mu kary.
Mirosław Poraj jest właścicielem dwóch fabryczek pod Wrocławiem, w których 25 ludzi miesza cement, wapno i piasek, czyli produkuje tzw. suche zaprawy budowlane. Półtora roku temu doszedł do wniosku, że interes nie idzie tak jak powinien, a wszystkiemu winna jest konkurencyjna firma z pobliskiej Oławy należąca do Tomasza Boraka. Gdyby konkurenta nie było, obliczał Poraj, jego zyski wzrosłyby w dwójnasób, bo to on mógłby dyktować ceny bez oglądania się na innych. Tymczasem, jak powiedział później prokuratorowi, znalazł się na krawędzi bankructwa, więc musiał się bronić.
Polityka
43.2000
(2268) z dnia 21.10.2000;
Społeczeństwo;
s. 88